Nowości
25.04.2024
❧ naprawiono muzykę z 1 sezonu

18.04.2024
❧ dodano komiks nr 238 - Cienie w Chmurnej Wieży

06.04.2024
❧ dodano komiks nr 161 - Technomagiczny konkurs

25.03.2024
❧ zaktualizowano odtwarzacze wideo - SEZON 1 FULL HD

18.03.2024
❧ dodano komiks nr 228 - Magia Flory i Miele

14.03.2024
❧ dodano komiks nr 237 - Dobry pomysł

08.03.2024
❧ dodano komiks nr 205 - Magia Winx Rock

19.02.2024
❧ dodano komiks nr 171 - W świecie snów

18.02.2024
❧ dodano komiks nr 208 - Siła natury

17.02.2024
❧ dodano komiksy nr 217, 218, 220, 221, 224, 226, 227, 229-231, 233, 234

14.02.2024
❧ dodano komiks nr 236 - Nowy początek

Użytkowników Online
 Gości Online: 0
 Użytkownicy Online: 1
 Zarejestrowanych Użytkowników: 2,053
 Najnowszy Użytkownik: ~ELEGANCIK


Niedokończone/ zawieszone opowiadania
❧  Obrońcy Światła  ☙

AutorObrońcy Światła
~Ignis
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 30-10-2016 17:32
Ostrzeżenie: jeśli wchodząc w ten temat oczekujesz, że będzie to opowiadanie/powieść/czy-co-to-tam-jest-ta-forma-epiki mówiące o Winx, albo chociażby o ich uniwersum, możesz od razu wyjść, bo nic takiego tutaj nie znajdziesz. Dziękuję, żegnam.

Jeśli jednak jesteś tutaj, bo chcesz coś po prostu przeczytać, to w porządku, zapraszam serdecznie. Widziałeś gdzieś ten tekst? Pewnie na wattpadzie, bo tam też jest, więc jak chcecie tam poczytać, to tutaj macie link: Kliku. Skoro jest tam, to dlaczego daję tutaj? Bo przecież tamte, jakże długie, komentarze, nie mogą się równać z obecnymi na tym forum (jak nie wyczułeś sarkazmu, to mówię teraz: tak, to był sarkazm).

Dobrze, może bez dłuższego przeciągania daję wam rozdział... A co tam, macie od razu dwa! (Edit: były trzy, ale magicznie odkryłam, że mi urwało, bo było tego za dużo.) Tylko od razu mówię, że to strasznie długie rozdziały.



Rozdział I
Leśne schadzki


Ignea skuliła się na gałęzi drzewa, jedną ręką trzymając się pnia i wychyliła ostrożnie, żeby sprawdzić, co się dzieje w dole. Uwielbiała wspinać się właśnie na to jedyne drzewo, stojące w ogrodzie na tyłach szkoły i obserwować z niego uczniów i czasem też nauczycieli, którzy na przerwach rozkładali się w jego cieniu i rozmawiali między sobą. Wiedziała już z tych rozmów tyle rzeczy, że mogłaby zaszantażować połowę szkoły, jeśli nie większą część. Ale choć należała do osób złośliwych i wścibskich, jeszcze nie zrobiła tego i raczej nie zamierzała.
Tym razem ujrzała dwójkę nauczycieli uczących wyższe klasy, którzy wyraźnie dyskutowali o czymś ważnym. A raczej kłócili się o coś ważnego, bo ich głosy były ostre i podniesione, choć nie na tyle, by któraś z grupek uczniów stojących w pobliżu mogła podsłuchać. Ignea nadstawiła uszu. Akurat jej pozycja była idealna do podsłuchiwania. Przyjrzała się też obu mężczyznom.
Profesor Ragh uczył historii, widywała go wiele razy na korytarzu, ale jakoś nigdy nie zwracała na niego większej uwagi. Podobno był surowym nauczycielem, ale twarz, w przeciwieństwie do charakteru, miał przyjazną. Nawet teraz, gdy się wyraźnie złościł, wyglądał w miarę miło i spokojnie, ale pozory przecież mylą.
Za to profesor Dohe uczył sztuk walki, a znał ich sporo. Mało kto chodził na jego zajęcia, bo był wymagający, a jeden zwyczajny trening w jego wykonaniu wyciskał ze wszystkich siódme poty. A to były tylko treningi! Za to jeśli już ktoś chodził do niego na lekcje, to umiał się bić, porządnie i honorowo. Bo braku honoru w walce ten nauczyciel nie dopuszczał.
To, o co się kłócili, dotyczyło właśnie lekcji. Chodziło chyba o to, że dodatkowe zajęcia jednego nakładają się na zajęcia drugiego i uczniowie na to narzekają, więc nauczyciele powinni rozwiązać ten problem. Zamiast to jednak zrobić, zaczęli się kłócić o to czyj przedmiot jest ważniejszy i którego powinno być więcej.
Ignea skrzywiła się. Ledwie wrócili do szkoły po mroźnych świętach, a tu już kłótnie. Wychyliła się jeszcze bardziej, żeby posłuchać. Chciała wiedzieć, jak to się zakończy, bo sama lubiła chodzić na zajęcia profesora Dohe. Namówił ją do tego starszy brat, kiedy stwierdził, że ma dość jej włóczenia się po lesie. Z początku nauczyciel kręcił nosem, bo Ignea ledwo co zaczęła chodzenie do szkoły, była dopiero w drugiej klasie. Ale w końcu jakoś się przyzwyczaił, nawet ją chwalił, choć wciąż udawał, że to mu się nie podoba.
- To nie mój problem - rzucił ze złością profesor Ragh, składając ręce na piersi i patrząc gniewnie na stojącego naprzeciw niego mężczyznę. - Nie zamierzam przekładać swoich zajęć z wtorków na środę, bo w środy uczniowie mają długo lekcje! Ty przenieś swoje głupie walki na inny dzień.
- Niby na kiedy? - obruszył się Dohe, patrząc na kolegę z pracy, jak na idiotę. - Ty może tego nie wiesz, ale mam rozliczne zajęcia, takie jak turnieje, ważne wyjazdy, osobiste treningi. Ale przecież ty tego nie zrozumiesz, jesteś w końcu tylko historykiem. Przełóż te lekcje, bo nie zostanie ci zbyt wielu uczniów, gdy większość wybierze moje zajęcia.
- Twoje? Kpisz sobie chyba! Uczniowie tak się machają, wykonując te twoje głupie polecenia, że z pewnością wolą mnie! Wtorek jest mój!
- W takim razie idę z tym do dyrektora!
- Wypchaj się z tym, Dohe. Dyrektor będzie po mojej stronie, bo to ja do niego pójdę z tą sprawą.
- Zapominasz chyba, że to ja z nas dwóch jestem trenerem, a co za tym idzie, nie prześcigniesz mnie. Do zobaczenia w gabinecie!
- Znowu podsłuchujesz? - odezwał się ktoś tuż nad głową Ignei, a ta nie ma podskoczyła, ale pilnowała się.
Odwróciła głowę, choć doskonale wiedziała, kogo zobaczy tuż obok siebie. Na gałęzi w pobliżu przysiadł Ethereal. Jej brat, wysoki i chudy, ubrany w czarny mundur, który tylko jeszcze mocniej podkreślał to, jak bardzo blada jest jego skóra. Złośliwa mina, którą miał przyklejoną do twarzy, była dla Ignei bardzo znajoma, bo często widywała taką w lustrze. Kolejny raz uderzyło ją, to jak bardzo jest podobna do brata. Jednak jeśli chodzi o twarz, te same wielkie oczy, zadarty nosek i wąskie usta, no i oczywiście szpiczaste uszy i tę bladą skórę, to na tym podobieństwa już się kończyły. Ignea była niska i koścista, za to jej brat strasznie wysoki, no i wysportowany. Miał włosy czarne jak noc i układające się jakby same z siebie, Ignea posiadała brązową strzechę, kręcącą się we wszystkich kierunkach i jakby żyjącą własnym życiem. Ethereal uchodził za przykładnego i odpowiedzialnego, a Ignea... cóż, powiedzieć że była ryzykantką to mało.
Ale czasem pozwalał sobie na jakiś wybryk, jak wspięcie się na drzewo i podsłuchiwanie razem z siostrą, tak jak w tej chwili. Uśmiechnął się szeroko i przyłożył palec do ust, dając jej do zrozumienia, że powinni być cicho, po czym mrugnął do niej porozumiewawczo i trzymając się jedną ręką gałęzi, wychylił się, by przyjrzeć się nauczycielom. Był wielki, w każdym razie dla Ignei, ale i tak potrafił ukryć się między liśćmi i działać bezszelestnie.
- Zupełnie tego nie rozumiem - powiedział tak cicho, że Ignea bardziej odczytała te słowa z ruchu jego ust, niż je usłyszała. - O co oni się tak kłócą? To przecież wcale nie trudne przenieść zajęcia. Zawsze mogą je przełożyć na jakiś wolny dzień, a nie... - nie dokończył myśli, niepewny jak to ująć, machnął tylko wolną ręką.
- To wszystko przez męską dumę, faceci przecież nie wiedzą, kiedy odpuścić - powiedziała złośliwie Ignea, która nigdy nie traciła okazji, żeby sobie z kogoś podrwić. Jednak jej brat wcale nie zwrócił uwagi na tę zaczepkę, przyzwyczajony już do uwag siostry. - Czyją stronę trzymasz?
- Niczyją - odpowiedział Ethereal. - Jak się za mocno pożrą, to będę musiał wybierać. A ja naprawdę nie chcę wybierać.
- Idę o zakład, że to ty jesteś tym, co się skarżył - prychnęła Ignea. Ethereal skrzywił się nieznacznie, ale nie spuszczał wzroku z nauczycieli, którzy już przerwali swoją kłótnię i teraz dumnym krokiem ruszyli w stronę budynku szkoły, zapewne zmierzając do dyrektora.
- Nie dokładnie ja - mruknął Ethereal w odpowiedzi, nadal śledząc wzrokiem dorosłych. - Rozmawiałem o tym z kolegami, któryś z nich o tym powiedział nauczycielowi i się potoczyło.
- Można się było tego domyślić, kujony jedne!
- Dzisiaj już raczej nie będzie zajęć - rzekł z pewnym smutkiem, całkowicie ignorując kolejną złośliwą wypowiedź. - Więc pewnie powinniśmy iść do domu, a nie sterczeć na tym drzewie. A, właśnie, miałem ci przekazać, ale zapomniałem: dzisiaj miał przyjechać Thin, no wiesz, na Święto Kwiatów.
- Świetnie! - Ignea zeskoczyła z drzewa, zaskakując grupkę stojących w pobliżu uczniów. Nachylili się do siebie i zaczęli konspiracyjną rozmowę, ale dziewczyna nie przejęła się tym. Ethereal wylądował tuż obok niej. - Mam nadzieję, że wreszcie naprawił mi deskę. Mam już dosyć tego, że jak wejdę gdzieś wysoko, to potem muszę schodzić.
- Raczej nie sądzę, żeby to zrobił - powiedział Ethereal z pokrętnym uśmieszkiem, a Ignea uniosła brwi, zadając nieme pytanie. Wzruszył ramionami. - Słyszałem, jak tata się go czepiał. No i Thin obiecał mu, że ci nie będzie więcej dawał swoich jakże niebezpiecznych wynalazków.
Ignea pokazała mu zęby i spojrzała na niego przebiegle, wystarczająco na tyle, żeby wiedział, że taka błahostka jej nie powstrzyma. Poprawiła torbę na ramieniu i obrzuciła wrednym spojrzeniem wpatrująca się w nią grupkę chłopaków, a ci natychmiast odwrócili wzrok i zaczęli szeptać między sobą. Wtedy Ethereal uznał, że też na nich spojrzy. Ucichli i zaczęli się powoli wycofywać.
Ignea uznała, że skoro jej brat uważa, że zajęć nie będzie, to ma rację, zwykle umiał przewidywać takie rzeczy. Ethereal na pewno jeszcze zostanie, żeby upewnić się w tej kwestii dziesięć razy, ale ona nie zamierzała tego robić. Aż tak nie przepadała za zajęciami, żeby spędzić kolejne, ciągnące się bez końca minuty pośród murów szkoły.
Poprawiła pasek, pożegnała wesoło brata i ruszyła ścieżką w kierunku bramy. Ale zamiast przejść przez furtkę, jak każdy normalny, chcąc sobie oszczędzić tych pięciu czy sześciu metrów wędrówki, przeskoczyła przez murek odgradzający szkołę od miasta. Przez chwilę stała, zastanawiając się dokąd pójść. Nie chciało jej się wracać do domu, a dzień nadal był piękny. Tak więc skręciła w przeciwną stronę, gdzie znajdowały się biedniejsze dzielnice i w końcu mury miasta, a za nimi tylko rozległy las.
To właśnie tam zamierzała. Gdy nie miała co robić, włóczyła się po lesie, odkrywając to coraz różniejsze i ciekawsze miejsca. Przyległe do muru części lasu znała już tak dobrze, że mogła się poruszać z zamkniętymi oczami, a i tak potrafiłaby to robić bezszelestnie i niezauważona przez nikogo, kto mógłby się tam kręcić. Zapuszczała się jednak coraz dalej i dalej, a i tak jeszcze nie poznała większej części Złotej Puszczy. Zamierzała to kiedyś zrobić i wykorzystywała każdą wolną chwilę, by przybliżyć się do swojego celu.
W miasta były cztery główne bramy, po jednej od każdej strony świata i nimi właśnie mogli wychodzić sobie mieszkańcy, jeśli komuś się zachciało sobie pospacerować. Nocą zostawała otwarta tylko jedna, ta na północy, pilnie strzeżona przez oddział żołnierzy. Były też pomniejsze bramy, również strzeżone, a dostęp do nich mieli głównie jacyś naukowcy, wysoko postawieni urzędnicy i osoby mające specjalne pozwolenie. Otwierano je na różne uroczystości, ale najczęściej zostawały zamknięte.
Istniał jeszcze trzeci typ przejść przez mury, a były to przejścia tajne, zbudowane w zamierzchłych czasach i zapewne dawno zapomniane. W każdym razie większość. Ignea specjalnie chodziła nocami po mieście i szukała zapisków w starych księgach, żeby znaleźć wszystkie z nich, tak w każdym razie jej się wydawało. Oczywiście powiedziała o tym kilku strażnikom, żeby nie było potem, że nie poinformowała o tym odpowiednich władz. A ci uznali, że nie warto nikomu mówić, bo i tak istnieją o tym zapiski. Może miało to jakiś związek z faktem, że obaj byli młodzi i byli przyjaciółmi Ignei.
Podeszła właśnie do muru w miejscu, gdzie takowe przejście się znajdowało. Rozejrzała się dookoła, upewniając się, że nikt na nią nie patrzy, ale okolica była pusta, jak często zresztą. W tej chwili wszystkie dzieciaki, które mogłyby się tu kręcić, były w szkole, albo odwiedzały kolegów w innych częściach miasta, a starszym nie chciało wychodzić się z domów.
Dotknęła dłonią kamienia i przejechała po murze kilka razy, aż w końcu jej palce trafiły na niewielkie wgłębienie, różniące się od innych. Znów upewniła się, że nikt nie patrz, po czym przycisnęła pięść do znalezionej dziury i naparła nań z całej siły. Kamień zgrzytnął i duży kawałek ściany wsunął się nieco w głąb muru. Ignea uśmiechnęła się i teraz naparła na drzwi ramieniem, wsuwając je coraz dalej, aż w końcu w boku ukazało się niewielkie przejście. Zbyt ciasne dla większości osób, ale Ignea była na tyle mała, że dla niej było idealne, a właściwie nawet nieco za duże, mogła nim przejść swobodnie. Wślizgnęła się w szparę i zasunęła przejście, żeby nikt inny go nie znalazł, po czym ruszyła w ciemności przed siebie. Z drugiej strony znajdowały się tak samo otwierane drzwi, tyle że od środka trzeba było je ciągnąć, co wymagało już większej wprawy.
Ignea w ciemności znalazła drzwi i wsunęła palce między kamienie w miejscu, gdzie znalazła największą przerwę. Już dawno odkryła, że otwór musiał zrobić ktoś tam specjalnie, żeby można było łatwiej otworzyć przejście. Pociągnęła z całej siły, pomagając sobie nogami. Trzeba było nie lada wysiłku, by takie drzwi otworzyć, a że robiła to dość często, nabrała już wprawy. Kawałek po kawałku drzwi przesuwały się bezszelestnie, choć mogłoby się zdawać, że kamień zgrzytający o kamień powinien wydawać jakieś dźwięki.
Nie otwierała przejścia do końca, bo nie potrzebowała tego. Wystarczyła jej niewielka szparka, żeby się przecisnąć, co było niewątpliwą zaletą bycia tak małym. Z wysiłkiem zasunęła za sobą drzwi i odwróciła się w stronę lasu, żeby pełną piersią odetchnąć wspaniałym powietrzem i zapachem unoszącym się wokół.
Znała dużą część tego miejsca na pamięć, bo wiele razy tutaj przychodziła, żeby po prostu sobie odpocząć. Lubiła się włóczyć. Wskoczyła na przewrócone drzewo, które spadło wiele lat temu, podczas potężnej burzy i rozejrzała się dookoła. Między drzewami przystanęło parę zwierząt i przyglądało się przybyszowi błyszczącymi oczami. Nie bały się, bo wiedziały, że nie ma czego. Poza tym Ignea nie pierwszy raz odwiedzała to miejsce. Znały ją.
Nigdzie w pobliżu nie dostrzegła ani śladu po kimkolwiek, więc zeskoczyła i ledwie widoczną ścieżką, wydeptaną w ściółce ruszyła przed siebie. Właściwie nie potrzebowała patrzeć pod nogi, żeby wiedzieć, gdzie ma iść, ale jednak lubiła to robić. Ciekawska wiewióra zeskoczyła na niższą gałąź i zaczęła się jej przyglądać. Ignea sięgnęła do swojej torby i rzuciła jej orzecha.
W końcu dotarła do miejsca, gdzie wysokie i kolczaste krzaki kończyły i zagradzały dalszą drogę. Dziewczyna jeszcze raz upewniła się, że nikt jej nie obserwuje, po czym podeszła do tego muru i obejrzała go uważnie. Przesunęła się o kilka kroków w lewo i przykucnęła. Szczelina nadal tam była, na tyle mała, żeby wpuszczać niewielkie zwierzęta, ale nie na tyle duża, by człowiek zdołał się przecisnąć. Ignea jednak nie była człowiekiem, poza tym była mała nawet jak na swoją rasę. Z pewnym trudem, ale jednak mogła się wczołgać przez ten otwór.
Znalazła to miejsce już dawno. W dzieciństwie, gdy jej brat chodził do szkoły wojskowej a ojciec długo siedział w pracy, ona nie miała co robić i chodziła na przechadzki. Z początku tylko w obrębie miasta, ale zwiedzała coraz więcej terenu i więcej, aż w końcu zapuściła się do lasu, odgradzającego ich miasto i kraj od zachodnich Krain Pokoju, które zamieszkiwali ludzie. Odkryła wtedy, że las jest wiele ciekawszym miejscem niż całe Miasto Kwiatów, choć z początku wyglądał całkiem do niego podobnie. Pełno drzew, pełno kwiatów i pełno ptaków. Tylko groźnych zwierząt kręciło się więcej po lesie niźli w mieście, ale znów strażnicy miejscy byli do nich bardzo podobni.
Potem zaczęła znajdować niesamowite miejsca, jakich na pewno nigdy nie znalazłaby w mieście. Na przykład zniszczony domek, postawiony wysoko na jednym drzew, z którego widać było całą okolicę, a także część miasta, nawet kawałek Krain Pokoju, ciągnących się w dali. Nieco go odremontowała, tak, że teraz już nie trzeszczał przy każdym postawionym kroku, choć nadal niezbyt dobrym pomysłem było przebywanie w nim, gdy wiał mocniejszy wiatr. Albo też podniszczony, opuszczony plac, nad którym na cieniutkich kolumienkach, po których piął się bluszcz, postawiona była wysoka kopuła, a pod nią wyryte były najróżniejsze teksty i wzory w prawdopodobnie dawno zapomnianych językach.
Ale zdecydowanie najwspanialszym miejscem w lesie był krąg kamieni, który znajdował się za ogrodzeniem ze złowieszczych krzaków. Były to ogromne głazy, różnych wielkości i kształtów, ułożone w wielki okrąg, w którego środku rosło prastare drzewo. W każdym razie Ignea podejrzewała, że jest stare. Czerwono-pomarańczowe liście zdawały się płonąć w popołudniowych promieniach obu słońc. Te liście nigdy nie traciły tego koloru ani barwy. Trzymały się dzielnie na gałęziach przez cały okres jesieni i zimy, by wesoło spaść na ziemię wiosną i odrastać przez lato. Było to iście dziwne drzewo. Gdy się do niego podeszło i wspięło na gałęzie, zdawało się być najwyższe w całym lesie, jednak z żadnego punktu obserwacyjnego nie było go widać, choć powinno.
Ignea przeczołgała się przez dziurę i podniosła z ziemi, otrzepując szary płaszcz, choć było to całkowicie pozbawione sensu, bo całe jej ubranie mieniło się od brudu, którego nie pozbyły się trzy prania w rzece ani tony środków czyszczących. Mimo to Ignea strzepnęła kilka źdźbeł trawy, a potem wkroczyła wesoło do kręgu kamieni.
Jak zawsze, gdy przekroczyła wyznaczaną przez nie linię przeszedł ją dziwny dreszcz, choć nie wiedziała, skąd się bierze owo uczucie. Westchnęła cicho i usiadła między wystającymi częściowo z ziemi korzeniami drzewa. O tak, tutaj na pewno jej nie znajdą. A nawet gdyby ją śledzili, nigdy nie zdołają wejść do środka. Rozłożyła się więc wygodnie. O tak, tutaj mogła poleżeć w spokoju, wśród bujających się cieni roślin, nie niepokojona przez swoją niepokojącą rodzinkę. Odetchnęła raz i drugi, a powieki same zaczęły jej się zamykać, gdy usłyszała spokojną i kojącą melodię lasu. Jakiś ptak przysiadł na gałęzi i zaczął wesoło nucić. To zdecydowanie było lepsze, niż kiszenie się w domu.
Nie była pewna na jak długo przysnęła. Wydawało jej się, że minęła tylko chwila, jednak kolory nieba przedzierającego się przez gęstwinę liści mówiły co innego. Rozejrzała się, niepewna, co ją obudziło, a wtedy to stało się znów. Cichy szelest po drugiej stronie krzaków i odgłos, ale nie taki, jaki mogłoby wydać zwykłe zwierze. Nie, to był odgłos butów. Kroki.
Ignea podniosła się bezszelestnie i nastawiła swoje szpiczaste uszy, odwróciła się odruchowo w stronę, z której wydawało jej się, iż dochodzą dźwięki. Cichy szmer szeptów. Nie była w stanie wyłapać słów, ale słyszała ton. Przez chwilę myślała, że może jednak Ethereal z jakimś swoim kolegą postanowił jej poszukać, bo często to robił. Ale to nie mógł być jej brat, ani żaden z jego kolegów. To nie mógł byś nikt miasta, nikt z tego kraju. Zgrzytliwy i ostry głos, takiego nie posiadał nikt z mieszkańców Vitty, którzy mieli wspaniały szeleszczący akcent, niczym drzewa w lesie.
Ostrożnie podeszła do jednego z głazów i oparła się o niego. Wytężyła słuch jak tylko mogła, ale okazało się to zbędne, bo w tej właśnie chwili, ktokolwiek znajdował się po drugiej stronie, zaprzestał prób zachowywania się dyskretnie i krzyknął głośno:
- Mówiłeś, że tu jest przejście! Miało być przejście! Gdzie niby ono jest, co?!
- P-panie, wybacz mi - wybąkał cicho jakiś człowiek. - Wszystkie do-doniesienia od naszych lu-ludzi mówiły, że tutaj w-w-właśnie znajduje się przejście. Nie mogliśmy wcześniej wie-wiedzieć, że...
- To teraz już wiecie - rzucił ze złością pierwszy głos i rozległ się jakiś hałas. Ignea miała wrażenie, że głaz pod jej ręką zadrgał, więc szybko się od niego cofnęła, obawiając się, że go przewróci i zdradzi tym swoją obecność. - Masz mi nanieść poprawki. Masz wszystko sprawdzić jeszcze dwadzieścia razy! I masz wreszcie powysyłać na rozeznanie ludzi, którzy nie będą się wykręcać od roboty, tylko wykonają ją porządnie! Bo w końcu cię odsunę od tej sprawy, odsunę cię od wszystkich spraw i nie będziesz już miał absolutnie żadnych praw czy obowiązków! Wiesz czemu? Bo nie będziesz miał życia! Zrozumiałeś mnie?!
W odpowiedzi dało się słychać tylko wybąkany cicho, potakujący dźwięk. Ignea znów nieco podeszła, ale rozmowa już umilkła i było słychać tylko dziwne szumy i zgrzyty, które nie do końca rozumiała. Co oni tam właściwie robili, ostrzyli broń? W końcu dźwięki zaczęły powoli milknąć i dziewczyna zrozumiała, że obcy oddalają się. Wypuściła powietrze, nawet nie zdawała sobie wcześniej sprawy, że je wstrzymywała. Niewielki szczurek leśny zatrzymał się przy jej bucie i spojrzał na nią z dołu, przechylając łepek, jakby chciał zapytać: "I co teraz zrobisz?".
Wróciła do przejścia pod krzakami i znów prześlizgnęła się przez nie, tyle ze tym razem nie udało jej się zrobić tego tak gładko i poczuła kilka kolców wbijających jej się w plecy i rękę. Syknęła cicho przez zęby. Oto co się dzieje, gdy ktoś chce się pospieszyć i staje się nieostrożny. Wyczołgała się i podniosła. Nie przejmując się niewielkimi krwawiącymi rankami, cicho podeszła do miejsca, z którego słyszała głosy.
Na pierwszy rzut oka, miejsce to nie różniło się od innych przy murze z krzaków, odgradzających kręgiem wewnętrzny krąg kamieni. Ale tylko na pierwszy. Ignea widziała wydeptane mocno jesienne liście, w jednym miejscu były rozgarnięte, a w ziemi ziała niewielka dziura, jakby coś wbito w tamte miejsce. Przyklęknęła i przyjrzała się, ale ślad ten niczego jej nie przypominał. Nabrała trochę zbitej ziemi między palce, jakby ta mogła jej coś powiedzieć, ale zdało się to na nic, więc podniosła się i rozejrzała za innymi śladami.
Jedno z pobliskich drzew nosiło nacięte ślady i to do niego się skierowała. Ślady zwierzęcia ostrzącego pazury to na pewno nie były, bo żadne zwierzę nie sięgało tak wysoko, by to zrobić, bo i po co im się męczyć. Przejechała dłonią po śladach. Jakikolwiek mieli ze sobą nożyk, był strasznie tępy.
Czego tutaj szukali jacyś obcy? Ignea cofnęła rękę i zagryzła wargi. Mówili coś o jakimś przejściu, ale zupełnie tego nie rozumiała. Jakim przejściu i do czego? Bo jakoś wątpiła, żeby chodziło, o przejście przez mur z krzaków, bo to by nie miało sensu.
Czegokolwiek by nie poszukiwali, nie zamierzała pozwolić, żeby obcokrajowcy wałęsali się po tym kraju. Już dawno zostało spisane przymierze, w którym jasno określono, że ludziom z Krain Pokoju nie wolno się wałęsać po tych lasach, ani wtedy, ani nigdy później. A tym bardziej niszczyć tego miejsca, co ludzie nazywali pokrętnie "badaniami" i migali się, że to niby z chęci zdobycia wiedzy, żeby w przyszłości żyło się lepiej. Ktokolwiek chciał przekroczyć granicę i trafić do Vitty, mógł przebyć góry, bądź też przypłynąć statkiem przez Wieczne Morze, ale nikt nie miał prawa wstępu do świętej Złotej Puszczy.
Ignea odwróciła się i po swoich śladach wróciła z powrotem na skraj lasu, a z niego ruszyła do Miasta Kwiatów, tym razem już nie szukając sekretnych przejść. Przy bramie zawahała się nieco. Komu o czymś takim powiedzieć? Niby powinna się z czymś takim zwrócić do strażników miejskich, ale dobrze znała większość z nich i wiedziała, że nie przejmą się czymś w ich mniemaniu błahym i poślą kilku swoich, żeby załatwić sprawę. A Ignea miała jakieś dziwne przeczucie, że to bardzo poważna sprawa i kilka osób nie załatwi jej dobrze.
Odruchowo kroki poniosły ją pod dom. Przecież może powiedzieć wszystko tacie, on ma wysokie stanowisko i na pewno wpłynie jakoś na Radę, żeby zajęli się czymś takim na poważnie. No tak, tylko czy tata jej uwierzy na tyle, żeby coś takiego zrobić? Potrząsnęła głową, otrząsając się z takich myśli. Czy to aż takie ważne? Ważniejsze jest, żeby komuś o tym powiedzieć, bo przecież najpierw muszą się o tym dowiedzieć.
Podniosła dłoń i chwyciła za klamkę, żeby otworzyć drzwi. Stanęła w wejściu, a kilkanaście twarzy osób znajdujących się w niewielkim saloniku zwróciło się w jej stronę, zatrzymując ją w miejscu. Ethereal wspominał, że dzisiaj miał przyjechać Thin, ale wyraźnie zapomniał ją powiadomić o tym, że cała jego nieznośna rodzinka również przyjeżdża. Tyle spojrzeń, tyle milczących osób. Wyglądało na to, że właśnie opowiadali sobie jakieś historie, ale jej pojawienie się, przerwało to i teraz tylko wpatrywali się w siebie w ciszy.
Którą o dziwo postanowił przerwać dziadek.
- Zostawią za sobą ruiny.
Całkiem niezłe powitanie w domu. Ignei przebiegł dreszcz po plecach i spojrzała na starszego mężczyznę, którego oczy błyszczały. Cóż, teraz przynajmniej wiedziała, że nie zignorują jej słów, skoro to właśnie tak postanowił zacząć jej wypowiedź, przewidujący przyszłość dziadek.



Rozdział II
Przejścia


Rzadkością były osoby, mające wgląd w wydarzenia dziejące się w innym niż obecny czasie, ale dziadek Tahey Alieaster jak najbardziej się do ich grona zaliczał, mogąc co jakiś czas spojrzeć sobie w przyszłość i spojrzeć, co się będzie działo. Jego żona również miała podobne zdolności, choć Yavei raczej sięgała wzrokiem za siebie, mogąc oglądać dziejące się w dawnych czasach bitwy, obserwując spiski i wydarzenia, o których większość już nie pamiętała. Dzięki swoim zdolnościom jakimś cudem się spotkali i od dawien dawna już byli razem, a tylko Yavei mogła zobaczyć, jak to właściwie było, bo wszyscy inni już pozbyli się tych wspomnień.
Ignea usiadła na jednym z foteli i wpatrywała się niepewnie w dziadka. Nie lubiła tego, że gdy już musiał przewidywać przyszłość, to odczytywał i dzielił się z nimi tylko tymi złymi wiadomościami. No i zawsze mówił wiele mniej niż wiedział, na co wskazywał jego chytry wyraz twarzy, a wybierał sobie na to raczej nie najlepsze momenty.
Kiedyś, wyjątkowo ponurego i pechowego dnia, gdy za oknami lał deszcz, a w domu panował chłód, dziadek zrobił to po raz pierwszy, dając znać, że posiada zdolności patrzenia w przyszłość. Gdy wszyscy siedzieli przy kominku, powijani w koce, ni z tego ni z owego wystrzelił ze swoją gadką, twierdząc, że niedługo zdarzy się coś potwornego, co wstrząśnie wszystkimi i sprawi, że niebo będzie miało wreszcie powód do płaczu. A następnego dnia zmarła mama. Ignea z tego powodu nie lubiła dziadka, nawet jeśli doskonale zdawała sobie sprawę, że to nie jego wina, iż właśnie to przewidział.
- Coś się stało? - zapytał Thin, siedzący na oparciu kanapy, bo dziewięciu jego młodszych braci nie zostawiło mu innego miejsca. - Masz taką dziwną minę.
- Ona przecież zawsze ma dziwną miną - prychnął Ethereal z kuchni, gdzie prawdopodobnie zżerał całe zapasy z lodówki, jakie zdążyły się w niej uzbierać. Był wielkim żarłokiem.
- Może to dzięki temu jakże miłemu powitaniu - syknęła Ignea przez zęby, rzucając w stronę kuchni jadowite spojrzenie, a Ethereal jęknął cicho, jakby je poczuł nawet przez ścianę. - Ale tak, stało się coś. No bo chodzi o to, że byłam w lesie...
- Jak cię nie ma w domu ani w szkole, to zawsze jesteś w lesie - rzekł znów jej brat, stając w drzwiach i szczerząc się. Jedną ręką oparł się o framugę, w drugiej za to trzymał talerz wypełniony kanapkami, których starczyłoby dla całej ich wielkiej rodzinki, ale on zamierzał to wszystko wszamać sam. - Też mi wielka nowina. Wysil się na coś lepszego.
- Może dałbyś mi dokończyć, tak z łaski swojej - wbiła w niego wściekły wzrok, ale on tylko wzruszył ramionami i zaczął pożerać biedną kanapkę z serem. Starając się ignorować ostentacyjne mlaskanie brata, Ignea zaczęła od początku: - No więc byłam w lesie, bo, jak zauważył mój irytujący brat, lubię się po nim szwendać. A tam, natknęłam się na jakichś gości i jestem prawie pewna, że to byli ludzie z Krain Pokoju. Mieli taki dziwny język...
- Znowu ludzie? - zapytał z pewnym znudzeniem tata, podnosząc wzrok znad gazety, za którą się ukrył, bo z całą pewnością jej nie czytał. O tym co się działo w mieście wiedział lepiej od jakiegokolwiek dziennikarza. - Nie przejmuj się, co jakiś czas się tutaj kręcą, chyba uważają, że po tylu latach już zapomnieliśmy o Przymierzu. Ale dokładnie im przypominamy, że tak nie jest. Tak się dzieje co jakiś czas, w końcu przestaną. Ilu ich było?
- Nie widziałam, ale raczej tylko dwóch - odpowiedziała Ignea, a ojciec pokiwał głową, dając do zrozumienia, że rozumie i znów schował się za gazetą. - Chyba coś badali, bo zostawili po sobie takie dziwne ślady. Ach, no i słyszałam ich rozmowę. Mówili coś, że szukają jakiegoś przejścia, ale naprawdę nie wiem o co...
Przerwał jej trzask, kiedy odkładając gazetę, ojciec uderzył łokciem w stojącą na stoliku filiżankę, a ta upadła na podłogę, rozsypując się na tysiące malutkich kawałeczków. Wszystkie oczy oczywiście skierowały się na niego. Starał się zachować kamienny wyraz twarzy, ale wyraźnie przebijał przez niego strach. A może raczej przerażenie. Dlaczego miałby się bać?
Ignea spojrzała na niego z uniesionymi w zdziwieniu brwiami. Czyli że miała rację, to musiało być coś ważnego. Tata starał się przywołać na twarz uśmiech, ale wyszedł mu raczej grymas.
- A co dokładnie mówili o tych przejściach? - zapytał, wpatrując się w nią z napięciem i tak mocno, że Ignea wbiła się bardziej w oparcie fotela, chcąc się cofnąć.
- No, szukali ich - wymamrotała niepewnie. - W każdym razie jeden narzekał, że tam gdzie się spotkali, powinno być przejście, a go nie było.
Już nie bawił się w zachowanie pozorów, gdy to usłyszał. Po prostu podniósł się gwałtownie ze swojego fotela, tak że ten aż się przesunął do tyłu, a pozostałe na stoliku naczynia zabrzęczały, złowieszczo zbliżając się do krawędzi. Nie przejął się tym, po prostu przeszedł przez salon, wziął płaszcz z wieszaka przed drzwiami i chwycił klamkę, by wyjść, ale wtedy zatrzymał go Ethereal.
- Co się stało, tato? - zapytał, nadal zajadając się kanapką i wpychając sobie już do buzi kolejną, mimo to nadal potrafił normalnie się wysławiać.
- Nic, czym powinieneś się przejmować - odpowiedział wymijająco ojciec, wyraźnie nie zamierzając wdawać się w szczegóły. Jednak Ethereal nie zamierzał tak łatwo odpuścić, jak już go coś zaciekawiło, to musiał się dowiedzieć jak najwięcej.
- Powinienem się wszystkim przejmować, skoro zamierzam iść do szkoły wojskowej - rzekł radośnie, podskakując do drzwi i zagradzając drogę do wyjścia. Zarobił za to ostre spojrzenie, ale tylko pokazał zęby w uśmiechu. - Ja nie odpuszczam, tato.
- Jesteś zbyt wścibski - stwierdził z żalem ojciec, kręcąc z niedowierzaniem głową. - To na pewno ja cię wychowywałem? - Spojrzał na syna, ale ten nadal się szczerzył. Ojciec westchnął. - No dobrze, powiem, tylko siadaj i przestań wreszcie mlaskać.
Ethereal przestał się uśmiechać, ale posłusznie odblokował przejście i usiadł w fotelu, dumnie odnosząc głowę. Przez chwilę się powstrzymywał, ale w końcu wrócił do zjadania swoich kanapek, choć robił to wiele ciszej niż wcześniej. Ojciec dalej stał przy drzwiach, ale na razie nie wychodził.
- Wszystkiego wam nie powiem, bo to sprawy ściśle tajne - powiedział spokojnie, spoglądając po twarzach wszystkich, a jego wzrok zatrzymał się na grupce diabełków, siedzących na kanapie. - Ale bez was, za młodzi na to jesteście, nawet na te mniej tajne rzeczy, byście wszędzie rozpaplali. Zmykać mi stąd.
Żaden go nie posłuchał, wgapiali się w niego, zaciekawieni co powie. Ignea i Ethereal wymienili spojrzenia, obaj chcieli wiedzieć, co ma do powiedzenia ich ojciec. Tak więc zerwali się na równe nogi i pogonili stadko kuzynów, którzy niechętnie, ale w końcu wstali ze swoich miejsc i gderając głośno, poszli na górę. Ignea pomyślała, że pewnie później zastanie zdemolowany pokój, ale jakoś o to nie dbała.
Thin nadal siedział na swoim miejscu i nie ruszał się. Zresztą jego sprawa raczej nie dotyczyła, był najstarszy z rodzeństwa i z tego też powodu, wiele od niego mądrzejszy. Poza tym jego nie dało się wygonić, aż tak łatwo jak reszty, bo choć jego bracia byli ciekawscy, on w tej kwestii przebijał ich wszystkich.
- Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli: macie nikomu nie mówić o tym, że wam powiedziałem - rzucił poważnym tonem ojciec, nadal stojąc z ręką na klamce.
Trójka nastolatków zgodnie pokiwała głowami. Ani dziadkowie, ani wujkowie, nadal przebywający w salonie nijak nie dali znać o swojej obecności, ale po ich znudzonych minach można było się domyślić, że wiedzą o co chodzi i nie muszą wysłuchiwać żadnych wyjaśnień.
- Dobrze, najprościej jak się da, bo muszę się spieszyć - powiedział po chwili ciszy ojciec. To musiało być bardzo ważne, skoro w końcu, gdy dostał tydzień wolnego, już pierwszego dnia chce wracać do pracy. - Przejścia to inaczej źródła potężnej mocy, nieokreślonego pochodzenia. A energii mają w sobie tyle, że gdyby ktoś się postarał, mógłby rozwalić tym cały świat. Dlatego też niepokojące jest to, że ludzie ich szukają. A teraz przepraszam, ale muszę naprawdę jak najszybciej zanieść tą wiadomość. Może zobaczymy się na kolacji, do zobaczenia.
I wyszedł, w pośpiechu trzaskając za sobą drzwiami. Ignea i Ethereal spojrzeli po sobie. Doskonale wiedzieli, że wcale nie zobaczą się z tatą na kolacji, bo ten znów przesiedzi w pracy całą noc i przyjdzie dopiero nad ranem. Tak było zawsze i już się do tego przyzwyczaili, ale mieli jakąś nikłą nadzieję, że może w czasie urlopu pobędą z nim trochę dłużej. Najwyraźniej jednak się mylili.
Przez chwilę tylko mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu wesołym głosem przerwał im Kayl, który wraz ze swoimi kochanymi ośmioma braćmi, już zdążył powrócić do salonu.
- No, to co będzie na obiad?
- Myślę, nad zrobieniem pieczonych diabełków w sosie z krwi - syknęła w jego stronę Ignea, gromiąc kuzyna wzrokiem. Ethereal prychnął cicho.
- To całkiem dobry pomysł, wiesz? Nastawię piekarnik - zaoferował się ochoczo, ruszając dziarskim krokiem w stronę kuchni.
Wtedy Kaylowi zrzedła mina i zaczął się powoli wycofywać, wyraźnie widząc, że rodzeństwo sobie nie żartuje. A może raczej wiedząc, że nie umieją kłamać. Reszta jego braci też nagle zaczęła się usuwać, wymykając się z domu. Tylko Thin pozostał, patrząc za nimi z rozbawieniem i zaoferował pomoc w przygotowaniu posiłku. Ciotka i wujek uznali, że udadzą się na odpoczynek, bo już wcale nie są tak młodzi, jakby mogło się wydawać i potrzebują więcej spokoju, niż młodzi. Ignea przez chwilę zastanawiała się, jak więc bardzo starzy są, ale uznała, że niegrzecznie byłoby się o coś takiego zapytać, choć przez chwilę ją korciło, by wypowiedzieć tą myśl na głos. Dziadkowie pozostali na swoich miejscach w salonie, siedząc w ciszy i bezruchu, jakby wcale ich tam nie było. Ich miny zdradzały zresztą, że myślami są rzeczywiście zupełnie gdzie indziej, pewnie rozmyślają o swojej przeszłości, jak to robią już starsze osoby.
Oczywiście Ignea nie zamierzała wcale robić na obiad diabełków w sosie z krwi, bo byłoby to bardzo tragiczne danie, jeszcze gorsze, niż jego nazwa. Ale gdy słuchała i oglądała swoich kuzynów w akcji, rozmyślała nad tym, by się ich w końcu pozbyć. To, że pomimo swych myśli, nie posunęłaby się do czegoś takiego, było już inną sprawą. Uśmiechnęła się złośliwie do samej siebie i zaczęła przeszukiwać szafki w poszukiwaniu czegoś, co dało się ugotować i byłoby zjadliwe.

~*~


Vol przedzierał się przez dzicz, dysząc ciężko, ale nie zamierzał się zatrzymywać. Doskonale wiedział, że nie powinien był tu przychodzić, a teraz było już za późno. Wiedzieli o nim, wiedzieli że węszył i chcieli się go pozbyć, więc jedynym sposobem była ucieczka. Tylko dokąd? Teoretycznie odcięty był z dwóch stron przez wrogów, których stworzył sobie z własnej głupoty. Z jednej strony fiorzy, którzy niezbyt lubili ludzi, ale ich jednak tolerowali - dopóki ci nie odważyli się naruszyć granic ich świętej puszczy, co oczywiście już Vol zdążył zrobić. Z drugiej zaś byli królowie Krainy Pokoju, którzy całkiem niedawno zawłaszczyli sobie władzę i nikt nie był na tyle silny, żeby rzucić im wyzwanie. Pięciu uzurpatorów, tylko nikt nie był na tyle odważny, by wypowiedzieć to na głos. Oni by nic do niego nie mieli, ba, pewnie nawet nie zdawali by sobie sprawy z jego istnienia, gdyby nie postanowił wejść im w drogę i śledzić ich ludzi. Z początku nie wiedział, że to właśnie ich ludzie, ale spotkał się z nimi raz i krótka rozmowa nie pozostawiła po sobie złudzeń.
Słyszał za sobą ciche kroki i wiedział, że jest ścigany i to bynajmniej nie zwierzęta tak za nim gonią. Przyspieszył, pochylając się, by przypadkiem nie zawadzić głową o zwisające nisko gałęzie drzew, które zasadzały się na niego, gdy tylko przestawał być uważny. Przycisnął mocno torbę do piersi, uważając, by nic z niej nie wypadło. Na wszystkich bogów, gdyby tylko ktoś zobaczył te wszystkie kradzione papiery, byłoby po nim! Zastanawiał się też czasem, co też strzeliło mu do głowy, żeby zdradzić i zaprzepaścić wszystkie swoje szanse na dobrą karierę, ale choć wcześniej doskonale wiedział, co nim powodowało, tak teraz już tego nie pamiętał. Ale odwrotu nie było, nie mógł zwyczajnie wrócić do kraju i przeprosić, że perfidnie zaplanował zdradę, żeby wydać własną ojczyznę w ręce wrogów.
Zatrzymał się gwałtownie, gdy wypadł spomiędzy zarośli, a na jego drodze pojawiła się niespodziewanie rzeka. Nie słyszał wcześniej jej szumu, być może dlatego, że zbyt ciężko dyszał i nasłuchiwał kroków, by wychwycić jakiekolwiek inne odgłosy. Rozejrzał się rozpaczliwie w poszukiwaniu jakiegoś mostu czy czegoś w tym rodzaju, ale nie było niczego. Jęknął cicho.
Pościg był lekko w tyle. Znów przebiegł wzrokiem po otoczeniu i skręcił w lewo, by pobiec wzdłuż strumyka i cicho zaczął się modlić do wszystkich bogów ze wszystkich wierzeń, w których dotąd nie wierzył. Kto wie, może znajdzie się jakiś miłosierny, który nie odmówi mu pomocy, pomimo jego wcześniejszej impertynencji wobec wszystkich sił wyższych.
Wtem na jego drodze wyrósł biały tygrys, który pojawił się tam, jakby znikąd, choć powinno było go widać wcześniej, gdy przemykał między drzewami. Chyba żaden z bogów nie był w nastroju do wysłuchiwania jego próśb. Chłopak znów się zatrzymał, a zwierzę przeszyło go spojrzeniem oczu, całkiem nie pasujących do bezrozumnego zwierzęcia, jakim powinien być. Vol przełknął ślinę, przypominając sobie wszystkie dawne opowieści, jakie snuła jego mama, na temat tego miejsca. I krążące w dawniejszych czasach legendy, które mówiły, że Złota Puszcza jest miejscem potężnie magicznym i dlatego jest dla fiorów taka święta. Że tutaj wszystko żyje w harmonii i pokoju, ale jeśli coś lub ktoś ośmieli się go naruszyć, znika na zawsze. Co zapewne równało się śmierci, choć nigdy tego wprost nie powiedział.
Tygrys rozwarł paszczę, ukazując rząd niebezpiecznych kłów, ale nie wyglądał na takiego, któremu zachciało się polować. Vol jednak nie spuszczał z niego czujnego spojrzenia, gotów w każdej chwili rzucić się do ucieczki, mimo iż zdawał sobie sprawę, że jest wolniejszy od tak ogromnego kota. Znacznie wolniejszy, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Swego czasu brał udział w maratonach, ale nawet najszybszy człowiek świata raczej nie mógł mieć szans z tygrysem.
Zwierzak nadal mierzył go spojrzeniem. A potem ryknął głośno, aż Volowi włosy na głowie stanęły dęba. Chłopak rzucił się w bok, gotów w każdej chwili na atak, ale ten nie nastąpił, bo to nie w niego wpatrywał się teraz tygrys, tylko w dwóch mężczyzn, stojących mu na drodze i taszczących ze sobą dziwne maszyny, służące do różnych pomiarów i takich tam rzeczy. Mieli iście interesujące miny, gdy na ich drodze stanął niebezpieczny tygrys. Vol powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, doskonale wiedząc, że mógłby tym znów zwrócić na siebie uwagę. Ukryty w cieniu, czekał na to co się wydarzy.
Jednak dwójka mężczyzn najwyraźniej nie zamierzała czekać na to samo i zaczęli się powoli wycofywać, nie spuszczając wzroku z zagrożenia. Z początku wolno, jednak potem coraz szybciej, aż w końcu się odwrócili i pognali przed siebie, wzniecając chmurę liści i trawy. Tygrys warknął cicho, ale brzmiało to bardziej jak śmiech, niż jak ryk, co zdumiało Vola.
Chłopak też zaczął się oddalać, cicho i bezszelestnie, taką w każdym razie miał nadzieję. Tygrys ziewnął przeciągle i ułożył się wygodnie na trawie, nie zawracając sobie już głowy otoczeniem. Mimo to jego uszy stały i Vol był pewien, że zwierzak nasłuchuje wszystkiego wokół, tak więc najciszej jak umiał, umknął z powrotem w las, z ulgą, że choć na chwilę udało mu się pozbyć prześladowców, nawet jeśli przydarzyło się to w dziwnych okolicznościach. Znalazł odpowiednie drzewo i wdrapał się na nie, by umościć się pośród gałęzi i wreszcie odpocząć, po tylu dniach harówki. Pośród liści pojawiło się kilka ciekawskich spojrzeń, ale chłopak już nie zwracał na to uwagi. Chrapał.

~*~


Jak słusznie Ignea się domyślała, ojciec nie pojawił się na kolacji, którą zjedli w trójkę, z kuzynem i bratem. Ignea nie była głodna i większość wieczoru wolała się przyglądać kuzynowi, którego widok zawsze ją zadziwiał, bo wyglądał niezbyt normalnie wśród tłumu bladych fiorów, choć sam był blady.
A właściwie całkowicie biały. Jego osoba, wskutek genów rasy, którą nazywano diablikami, wyzbyta była wszelkich kolorów. Jakby chcąc podkreślić swą odmienność, Thin ubierał tylko ubrania w różnych odcieniach jasnej szarości. Jedyne co w nim miało kolor, to oczy w kolorze brązu, które dostał w loterii genowej od swego ojca. Jego śnieżne włosy skrzyły się w świetle, a spomiędzy nich wyrastały dwa niewielkie skręcane różki, które w przyszłości powinny się stać naprawdę wielkimi rogami. Za nim zaś, po podłodze, ciągnął się długi i cienki diabelski ogonek, zakończony strzałką. Jak wszyscy jego bracia miał też kły zamiast zębów, ale w przeciwieństwie do nich, nie prezentował ich zbyt często. Choć wyglądem zdecydowanie bardziej wdał się w matkę, tak charakter raczej odziedziczył po ojcu i nie był tak skłonny do żartów i śmiechów jak diabliki.
Ethereal i Thin wyglądali trochę dziwnie, siedząc ramię w ramię. Jej brat, wysoki i surowo przystojny, z bladą skórą, ubrany w czerń, a obok niego średniego wzrostu z łobuzerską urodą Thin, cały w bieli. Mimo to przepychali się głupkowato łokciami i wydurniali, zachowując się jak dzieci.
- Gdzie ta twoja wesoła gromadka, co się zawsze za tobą ciągnie? - zapytała Ignea, nabijając na widelec liść roślinki, stojącej na środku stołu. Wzruszyła ramionami i zjadła go. Thin wytrzeszczył zęby w uśmiechu, pokazując jej swoje kły.
- Wystraszyłaś ich tak, że pewnie schowali się pod łóżka - odpowiedział radośnie, wpychając truskawkę do ust. - Widać niezbyt podziwiają twój gust kulinarny, a szkoda.
- Ty też go nie podziwiasz, zjadasz tylko owoce z wazy - stwierdziła Ignea, krzywiąc się w udawanym zniesmaczeniu, bo rzeczywiście zupa którą zrobiła, pozostała przez kuzyna nietknięta.
Thin jednak nie dostrzegł, że tylko się nabijała i starał się zrobić dobrą minę do złej gry, biorąc do ręki łyżkę i kosztując zupy. Ethereal nachylił się, przyglądając się jego twarzy z zaciekawieniem, gdy kuzyn starał się ukryć, jak bardzo nie smakuje mu zupa.
- Czyż nie jest wspaniała? - zapytał Ethereal z zupełnie poważną miną, patrząc jak Thin nabiera powoli kolorów na twarzy. A mianowicie koloru zielonego. Kuzyn pokiwał z trudem głową.
- Pyszna - wymamrotał przez niemal zaciśnięte usta.
Ignea i Ethereal jeszcze przez dłuższą chwilę patrzyli na niego w milczeniu, po czym oboje wybuchnęli głośnym śmiechem, aż stół zadrżał. Thin spojrzał na jedno to na drugie, a potem zorientował się, że ich talerze też są pełne zupy, której żadne z nich nie zamierzało próbować, bo była po prostu ohydna. Chciał się uśmiechnąć, ale jego żołądek przezwyciężył i tylko się skrzywił, po czym zerwał się z krzesła, żeby zacząć okupować łazienkę, co wprawiło tylko dwójkę rodzeństwa w jeszcze większe rozbawienie.
Gdy ucichli, obaj zorientowali się, że ktoś wali w drzwi i bynajmniej nie są to silne podmuchy wiatru czy stukot deszczu, jak dotychczas. Ethereal podniósł się ze swojego miejsca i otworzył, wpuszczając do środka wichurę i zimne powiewy. Ignea otuliła się szczelniej płaszczem, który zawsze nosiła i spojrzała, któż to zechciał ich odwiedzić o tej porze.
Uniosła brwi w niemym zdziwieniu, gdy zobaczyła na progu staruszka w fioletowej szacie maga, ciągnącej się po ziemi, z szerokimi rękawami i przewiązaną w pasie szarfą, zaś na głowie miał szpiczasty kapelusz z szerokim rondem, spod którego wyłaniały się srebrzyste włosy. Uśmiech miał wesoły, ale trochę smutny. Ignea wiedziała kto to, widywała już tego staruszka. Władca Pogody. Czego Władca Pogody mógłby szukać w ich domu?
Ethereal przez chwilę stał, również zamurowany zdumieniem, po czym szybko się otrząsnął i zaprosił mężczyznę do środka, nie chcąc byś niegrzecznym. Władca Pogody skinął mu w podziękowaniu głową i przekroczył próg, zdejmując kapelusz, który i tak by mu spadł, bo był zbyt wysoki jak na tak niskie przejście. Z wdzięcznością odwiesił go na wieszak i wesoło uśmiechnął się do Ignei, która nadal siedziała przy stole i wpatrywała się w gościa, bez jakiegokolwiek zrozumienia.
Właśnie ten moment wybrał sobie otruty potworną zupą Thin, żeby wypaść z łazienki, wciąż jeszcze narzekając i czyszcząc sobie język. Zamarł na widok gościa, szybko się wyprostował i uśmiechnął się, chowając język, ale nic nie było w stanie zamaskować jego zażenowania, które odmalowało się na twarzy.
- Y... dobry wieczór - wybąkał niepewnie, drapiąc się po głowie.
- Niezbyt dobry, niebyt, ale miło, że tak mi życzysz - odpowiedział mu spokojnie Władca Pogody, otrzepując swoją obszerną szatę, która nie była mokra, mimo pogody panującej na zewnątrz. Ignea zauważyła, że w ogóle nie był mokry. Skrzywiła się nieznacznie. No tak, magia. Jej grymas nie uszedł uwagi gościa. - Pięknym damom nie wypada robić tak brzydkich min. Jak rozumiem, panienka nie cieszy się z mojego przybycia, mam rację?
- Tak - odpowiedziała po prostu Ignea, uśmiechając się drwiąco, bo lubiła dokuczać wszystkim, po czym dodała: - I nie jestem żadną damą.
- Prawda - prychnął Ethereal. - Bycie damą to ostatnie, o co można ją posądzić.
- Et wie, co mówi, bo to on jest tutaj damą - rzekła Ignea sarkastycznie. Thin parsknął i zasłonił usta dłonią, żeby nie śmiać się zbyt głośno, ale i tak zwrócił na siebie uwagę wściekłego Ethereala, który spiorunował go wzrokiem.
Władca Pogody odchrząknął, żeby dać im znać, że nadal się tam znajduje, a Ethereal w jednej chwili ze wściekłego, zamienił się w uśmiechniętego i radosnego chłopaka. O tak, on umiał grać. Ignea nie zamierzała utrzymywać pozorów, położyła rękę na oparciu, siadając bokiem i zmierzyła gościa spojrzeniem do góry do dołu, ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
- Cóż w nasze skromne progi sprowadza Władcę Pogody? - zapytała, szczerząc zęby. - Bo raczej wątpię, by chodziło tylko o pogawędkę.
- Dlatego zawsze lubiłem Alieasterów - rzekł wesoło Władca Pogody. - Nigdy żadnego gmerania o tym to jaki piękny dzionek za oknem, tylko od razu przechodzicie do konkretów.
- Za oknem nie ma pięknego dzionka - prychnęła Ignea. - Jest fatalny wieczór. Chce pan tak całą noc stać w wejściu i się uśmiechać?
Zrozumiał aluzję i dziarskim krokiem wkroczył głębiej do salonu, żeby usiąść w jednym z wielu wolnych foteli. Ethereal usadowił się naprzeciw niego, obok Thin, Ignea nadal siedziała przy stole w rogu i stamtąd spoglądała na nich wszystkich. Odległość nie przeszkadzała jej, miała doskonały słuch.
- Więc co pana sprowadza? - zapytał Ethereal, przyglądając się badawczo twarzy Władcy Pogody, jakby mógł z niej coś wyczytać. - Naszego ojca nie ma w domu, ale to raczej pan wie. Bywa pan na tych wszystkich ważnych naradach.
- A i owszem, odbyła się ważna narada - powiedział z pewnym smutkiem gość. - I daj sobie chłopcze spokój, z tym panem, przez to czuję się staro. Ekari jestem i tak możecie mi mówić.
- To co cię tu sprowadza, Ekari? - zapytała z pewnym zniecierpliwieniem Ignea, bo nie lubiła przedłużających się rozmów, a ta zaczynała się taką stawać. Nawet nie próbowała ukrywać niechęci w głosie.
- Myślę, że to wiesz, młoda panno - odpowiedział z powagą Ekari, wbijając w nią poważne spojrzenie i zupełnie zapominając, że wcześniej wyraźnie dała do zrozumienia, że nie życzy sobie być "damą". Dziewczyna prychnęła głośno.
- Chyba gdybym wiedziała, to bym nie pytała, tak? Pyta się po to, żeby się czegoś dowiedzieć, więc po co pytać, jakby się wiedziało?
- Z mojego gabinetu znowu zniknęła księga zaklęć - powiedział spokojnie Ekari, zupełnie jakby nie słyszał jej słów. - I to bardzo poważna, bo w niej zawarte były najwyższe tajniki przemian. A o ile znam życie, w tym mieście mało kto umie się wspiąć na sam szczyt Pogodnej Wieży i z niej potem zejść.
- To że raz z ciekawości wzięłam sobie księgę czarów, jeszcze nie oznacza, że to powtórzyłam - warknęła ze złością Ignea, podnosząc się z miejsca i dumnym krokiem podchodząc do Władcy Pogody, żeby stanąć nad nim z oburzoną. - Poza tym byłam wtedy dzieckiem. Nie, nie ukradłam żadnej głupiej księgi zaklęć, bo mi są niepotrzebne! A teraz, jeśli skończyłeś, to żegnam!
- Ależ nie ma się po co złościć, moja droga... - zaczął przepraszającym tonem Ekari, ale Ignea nie dała mu dojść do słowa. Nie należała do osób, które łatwo wybaczają i szybko zapominają.
- ŻEGNAM.
Specjalnie podeszła do drzwi i mu je otworzyła, wskazując wyjście, tak dla pewności. Cicho marudząc pod nosem przeprosiny, Władca Pogody podniósł się i wyszedł, a Ignea zatrzasnęła za nim drzwi i w odruchu wzięła klucze z szafki, żeby porządnie je zamknąć, czego zwykle nie robiła. Była zła. Nienawidziła gdy ktoś oskarżał ją o coś, czego nie zrobiła i zachowywał się, jakby oczywistym było, że to ona jest winna. Zobaczyła, że w domu został kapelusz Władcy Pogody i już go wzięła, żeby cisnąć nim przez okno, ale Ethereal ją powstrzymał.
- Przestań. Złość złością, ale tak nie wypada. Co tak na niego napadłaś?
- Dobrze wiesz czemu - odpowiedziała mu warknięciem Ignea, oddając mu kapelusz i odwracając się do brata plecami. - Sami sobie sprzątajcie po kolacji, ja idę spać.
- A gdzie dobranoc? - zdziwił się Thin, rozglądając się dookoła, jakby nie był pewien, co się właśnie stało. Ignea nie odwróciła się do niego.
- Przecież to wcale nie była i nie będzie dobra noc.

~*~


Vol skradał się cicho między drzewami, całkowicie pewny, że nikt go nie widzi. Ciągnący jego śladem naukowcy już dawno zniknęli i chyba bali się wyściubić nos ze swojej kryjówki w obawie przed straszliwym tygrysem, którego spotkali. Vol nie był aż tak strachliwy. Gdy przed nadejściem wieczoru się obudził, natychmiast zszedł na ziemię, gotowy stawić czoła niebezpieczeństwu, ale żadne się nie znalazło.
Ku swojemu zdumieniu, natrafił na wzniesione z kamienia mury, ponad którymi widział sięgające gałęzie drzew. Logika podpowiadała mu, że otoczenie części lasu murami nie miało żadnego sensu, ale potem przypomniał sobie stare opowieści, które mówiły, jakoby fiorzy mieszkali w drzewach. Zawsze wydawało mu się, że było tam "na", ale pamiętał, że jego mama zawsze mówiła "w". Wyglądało więc na to, że właśnie trafił pod mury miasta.
Rozejrzał się niepewnie dookoła. Wspięcie się na mury graniczyłoby z głupotą, poza tym gdzieś w pobliżu mogli się czaić jacyś strażnicy. Wiedział, że pokazanie się na oczy fiorom jest najgorszym pomysłem, jaki mógł mu wpaść do głowy, bo ani trochę na żadnego z nich nie wyglądał.
Ostrożnie ruszył wzdłuż muru, cały czas nasłuchując i starając się być cicho, choć dobrze wiedział, że fiorzy mają lepszy wzrok, niż byle człowiek, którym był.
Nagle zatrzymał się, widząc wysoką wieżę, wzniesioną dokładnie z tego samego białego kamienia i wznoszącą się wysoko ponad czubki drzew. Jakim cudem nie zauważył jej wcześniej? Odwrócił na chwilę wzrok i spróbował przyjrzeć się jej kątem oka, ale nie mógł, bo już jej tam nie było. Znów skoncentrował na niej wzrok i znów była. No tak, magia.
Wieża wyglądała na opuszczoną, ale mimo tego nie zamierzał ryzykować. Stał przez chwilę w bezruchu, obserwując, ale nic się nie działo, więc powoli ruszył w jej stronę. Na koniec i tak się poddał, gdy zdawało mu się, że coś poruszyło się na granicy jego wzroku i pokonał ostatnie kilka metrów biegiem, żeby przylgnąć plecami do ściany wieży, dysząc ciężko.
Przesunął się w stronę drzwi i niezdarnie sięgnął do klamki. Szarpnął, ale na nic to się nie zdało, więc przysunął się bliżej i dla odmiany spróbował pchnąć drzwi. Nic, musiały być zamknięte na klucz. Mało tego, u ich podstawy wiły się jakieś pnącza, też nieźle utrudniające wejście.
Vol cofnął się trochę i spoglądał coraz wyżej w górę, aż w końcu, w połowie wieży, dostrzegł niewielkie okienko. Następne znajdowało się już niemal pod dachem i było większe. Mając nadzieję, że wciśnie się przez to mniejsze, sprawdził kamienie i z satysfakcją stwierdził, że są osadzone w taki sposób, że łatwo będzie znaleźć podpory do wspinaczki.
Tak więc zaczął się wspinać. Przypominało to trochę wspinaczkę po drzewach, ale tylko trochę. Tu nie było gałęzi, na które mógłby spaść i które upadek by złagodziły, a im wyżej wchodził, tym bardziej czuł wiatr bijący w jego plecy. Powoli też, bo powoli, ale zaczynało kropić, a krople lecące z nieba, z początku malutkie, zaczęły się robić coraz większe i większe. Na szczęście okienko było bliżej, niż się wcześniej Volowi zdawało i po chwili wcisnął się przez nie do środka, choć z pewnym trudem.
Spodziewał się znaleźć w jakiejś małej i zniszczonej komnacie, a zamiast tego trafił między półki pełne książek, bynajmniej pokrytych całkowicie kurzem. Wyglądały na stare, ale nie na nieużywane. W powietrzu unosił się dziwny zapach, który Vol już kiedyś czuł i musiał chwilę poszperać w pamięci, żeby przypomnieć sobie, skąd go zna. Taka sama woń wypełniała kiedyś świątynię w jego mieście. Zawsze myślał, że to od kadzidełek, ale przecież tutaj nie było żadnych, a nikt by takich raczej w bibliotece nie zapalał.
Podszedł do jednej z półek i przejrzał tytuły. Część była spisana w jakimś języku, którego nie znał, ale większa część zawierała vittańskie litery. Cieszył się, że nauczył się tego języka, bo wątpił by w tym kraju znalazł cokolwiek spisanego w mowie wspólnej Krain Pokoju. Przeszedł go dreszcz, gdy uświadomił sobie, że wszystkie te księgi muszą traktować o magii właśnie.
Wziął jedną z nich, grubą, oprawioną w skórę i ozdobioną srebrem. Miał oko do ważnych rzeczy. Spojrzał na tytuł, ale litery już wyblakły i nie dało się go odczytać. Domyślając się, że może w środku znajdzie odpowiedź, otworzył księgę i zaczął ją kartkować, raczej przyglądając się naszkicowanym w niej rysunkom, niż czytając. Nagle natrafił na coś ciekawego, więc zatrzymał się i uśmiechnął.
- Zaklęcie znikania? - powiedział sam do siebie, drapiąc się po brodzie w zamyśleniu i rozejrzał się na boki, jakby jednak spodziewał się zobaczyć kogoś, kto mógłby mu udzielić podpowiedzi, ale nikogo tam nie było. Mruknął. - Hmm... niby zawsze się chciałem tego nauczyć. Ale magia to nie zabawka. Tylko co z tego i tak powinienem zacząć się czegoś uczyć, bo przecież sam nie przetrwam. Magii nie powinno się uczyć samemu! Ale znam już podstawy...
Pewnie ciągnąłby ze sobą dłużej tę rozmowę, ale usłyszał cichy zgrzyt drzwi i odruchowo nastawił uważniej uszu. Musiał się mylić, twierdząc, że wieża jest opuszczona. Właściwie stwierdził to już wtedy, gdy dostał się do tej komnaty, zapewne biblioteki właściciela. Który musiał wrócić. Usłyszał kroki na schodach.
Rozejrzał się rozpaczliwie dookoła, ale choć schowałby się za jakąkolwiek półką, nie pozostawiało wątpliwości, że to mały pokoik i prędzej czy później gospodarz i tak by go znalazł. Odetchnął głęboko, starając się uspokoić bijące mocno serce. Uspokój się, upomniał w myślach sam siebie. To pewnie fior, jak większość w tym przeklętym kraju. Może cię usłyszeć!
Znów się rozejrzał, a jego wzrok padł na książkę. Znikanie! Przecież o tym właśnie myślał wcześniej. Spojrzał na formułkę. Wcale nie była trudna. Na dole były dopisane jakieś uwagi, ale nie miał czasu, żeby je czytać. Szybko wymamrotał pod nosem zaklęcie, uważając, by nie pomylić ani jednego słowa, ani jednej litery. Zamknął oczy i przesunął się pod okno. Ale nie był cierpliwy i po chwili je znów otworzył, by spojrzeć przed siebie. Wstrzymał oddech, widząc że niedaleko niego stoi starszawy mężczyzna w szacie i przeszukuje półki. Zdziwiło go jednak coś. Przez okno nadal wpadało światło, powoli już znikające za chmurami i ścianą deszczu, ale mimo tego, przed nim na podłodze nie malował się cień. Spojrzał w dół, na swoje ręce. Nie, nie spojrzał na nie, bo ich tam nie było, tak samo jak księgi, choć nadal czuł, że ją ściska.
Udało się. Stał się niewidzialny. Stojący przed nim mag warknął coś ze złością pod nosem i wyszedł, powiewając za sobą szatą i trzaskając drzwiami.



Jakieś moje rzeczy: SorceressIgnis(dA), MrsTanato(dA), Moja strona

Odwiedź galerię "zgadzania się"

Przychodzę tu głównie na dramy

Edytowane przez Ignis dnia 30-10-2016 17:33
52984863 Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~Crazy Princess
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 31-10-2016 02:19
To, że to "opowiadanie/powieść/czy-co-to-tam-jest-ta-forma-epiki " nie zostało jeszcze skomentowane jest bardzo smucące, bowiem wyszło ci genialnie. Znalazłam tylko jedną literówkę. Ortograficznie jest cudownie jak i pod względem interpunkcji. Ale to nie koniec. Postacie są barwne, interesujące i po prostu dobrze napisane. Nie masz żadnych problemów z opisami, które są wyjątkowo dobrze rozbudowane i po prostu piękne. Czułam się jakbym czytała książkę, z prawdziwego zdarzenia, a nie czyjeś opowiadanie na jakimś portalu. Możesz powiedzieć, że ci słodzę, ale co mi tam. Dawno nie widziałam takich opisów. Wszystko bez problemu można sobie wyobrazić. Pod względem fabularnym to "coś" też nie kuleje. Historia mnie zaciekawiła i nie jest jakoś schematyczna. Ignea jest oczywiście najciekawszą postacią, ale jej otoczenie też nie nudzi. Polubiłam zarówno jej brata i kuzynów. Tak samo jak dosyć tajemniczego Vola. Zdaję sobie sprawę, że nie umiem pisać komentarzy, ale te opko tego wymaga. Nie wiem nad czym mogłabyś jeszcze popracować, bo nie dostrzegłam większych błędów. Rozdziały są długie. Wciągają. Pokazują, że naprawdę można jeszcze w tych czasach znaleźć coś dobrego i pomysłowego. Mam nadzieję, że więcej osób dostrzeże ten temat i zostawi po sobie o wiele sensowniejszy od mojego ślad. Z chęcią przeczytam o dalszych losach naszej wrednej bohaterki o spiczastych uszach. Życzę ci weny i większej ilości czytelników!


All I ever wanted was the world.


I'm like porcelain
Credit dla Arii za av :3
Moja grafa/// Strażniczki Ziemi (OP) /// Winxowe AMV /// Wattpad
52292437 http://crazyxreversium.blogspot.com/ Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~Ignis
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 31-10-2016 16:07
I kto by pomyślał, że Crazy ma uczucia i potrafi napisać taki komentarz? Nie no, nabijam się, choć nie powiem, trochę mnie zdziwił brak wytykania jakichkolwiek błędów. Do tego rozdziału nie potrzebowałam weny, bo był już napisany wcześniej, tylko nie zmieścił się z innymi (kto wprowadził taki limit znaków?!), ale za to na następny mi się ona przyda, więc dziękuję, za tak pochlebną opinię i oczywiście zapraszam do czytania! Możecie mi to komentować, nie zjem żadnego z was, gdy to zrobi (prawdopodobnie).

Rozdział III
Władca Pogody


Ethereal mógł być miły, sympatyczny i spokojny, ale nie był typem osoby, która robiła wszystko, by uspokoić i pocieszyć innych. Właściwie to nie mógł za bardzo pocieszać innych, prawiąc im typowe gadki że rwszystko będzie dobrze" czy rjakoś się ułoży" albo też rnie martw się, to nic takiego", bo po prostu nie mógł kłamać. Jednak jego dziewczyna najwyraźniej dzisiaj o tym zapomniała. Najpierw zadała bardzo ryzykowne pytanie o to, jak wygląda w nowej fryzurze i stroju. Każdy, dbający o swoje bezpieczeństwo, szybko by odpowiedział, że wygląda zjawiskowo. Ale Et oczywiście powiedział, że nie widzi żadnej różnicy, dlatego, że jemu, jako facetowi, wszystko jest jedno. A kiedy Vaila poszła płakać w kąt, licząc skrycie na pocieszenie, co wiedział, nie mógł nic zrobić. Bo zdawał sobie sprawę, że gdyby podszedł, powiedziałby jej prosto w twarz, żeby przestała się mazać, bo przecież tysiące osób mają poważniejsze problemy niż to, jak wyglądają. W końcu poważnie obrażona Vaila opuściła salę treningową, a Ethereal zaczął z jeszcze większą złością okładać manekiny, rozstawione wszędzie dookoła. Czasem nie znosił swojego głupiego języka, który nie pozwalał mu kłamać.
- Zaraz oderwiesz mu głowę, jak będziesz go tak okładać - odezwała się za jego plecami Ignea, siadając na jednej z ławek na trybunach. Nie musiał się odwracać, żeby to wiedzieć, zawsze zajmowała to samo miejsce. Nie zwrócił uwagi na siostrę i wymierzył jeszcze mocniejszy cios kijem, a głowa rzeczywiście odpadła i potoczyła się po ziemi.
- Jak rozumiem, bawi cię niszczenie manekinów, Alieaster - warknął profesor Dohe, wychodząc z szatni i spoglądając groźnie na ucznia. Ethereal rozejrzał się dookoła, jakby mogło chodzić o kogoś innego, po czym wzruszył ramionami.
- Prawdę mówiąc, to tak, w tej chwili bardzo mnie to bawi - odpowiedział niemal lekceważąco, a brwi profesora uniosły się i znikły pod jego bujną czupryną.
- Więc, jak rozumiem, zechciałbyś pokazać nam swoje umiejętności i zmierzyć się ze mną - rzekł profesor, podchodząc do stojaka pełnego kijów ćwiczebnych i wybrał sobie jeden z nich. Uśmiechnął się do Ethereala. - Tylko bez urywania głów. Są wśród nas także damy, które raczej wolałyby tego nie oglądać.
- Nie jestem damą - zaprotestowała głośno Ignea, która chyba miała już dość tego określenia. - I z wielką chęcią sobie to obejrzę! Wy też, co nie, chłopaki?
Odpowiedziały jej głośne wiwaty reszty uczniów, którzy chodzili na zajęcia dodatkowe ze sztuk walki. Dopiero co wyszli z szatni, przebrani już w tradycyjne stroje do ćwiczeń, czyli bardzo obszerne i ciężkie szaty. Na zajęciach profesora Dohe'a panowało przekonanie, że jeśli ktoś nauczy się dobrze walczyć w czymś tak utrudniającym walkę, wtedy będzie mógł walczyć we wszystkim, czymkolwiek by to wszystko nie było. Podobno z tego powodu nabijano się czasem z uczniów profesora Dohe'a, ale tylko gdy było się o jakiś kilometr od każdego z nich, bo honor honorem, ale akurat ci uczniowie potrafili być mściwi, a wyszkolenia nie można było im odmówić. Byli nie do pokonania - no chyba że bili się ze swoimi kolegami z zajęć.
Ethereal zmierzył niechętnym wzrokiem stojącego przed nim profesora, który na czas zajęć kazał mianować siebie mistrzem, ale nikt właściwie tego nie przestrzegał. Cały ten dzień go denerwował: całą noc zamartwiał się i nie mógł spać, ojciec wrócił nad samym ranem, zajmując kanapę w salonie, potem Ethereal omal nie spóźnił się do szkoły i zasnął na lekcji historii, a że dotąd mu się to nie zdarzyło, nauczyciel wykazał naprawdę głębokie zdziwienie i zaczął go wypytywać tak dokładnie, że Ethereala zaczęła jeszcze boleć głowa. A potem ten kręcący się w pobliżu terenu szkoły Władca Pogody, który wczoraj ich odwiedził. Nie wydawał się już tak przyjazny i chyba nadal podejrzewał, że to Ignea podwędziła mu księgę, mimo iż dziewczyna się wszystkie wyparła. Na wszystkich bogów, przecież wiadomo było, że Alieasterowie kłamać nie umieją, czy ten mag nie mógł sobie tego wbić do głowy?
Złapał kij w dwie dłonie i starał się wbić wzrok w stojącego naprzeciw niego nauczyciela, ale jego myśli nadal krążyły wokół tych wszystkich wydarzeń i po prostu nie był w stanie się skupić. Tak więc nie spostrzegł, że jego mistrz szykuje się do zadania ciosu i zdał sobie z tego sprawę w ostatniej chwili, szybko pochylając się, by nie oberwać w głowę. Mogło to wyglądać na zaplanowane działanie, ale Ethereal zadziałał instynktownie i gwałtownym ruchem machnąwszy kijem, by podciąć nogi nauczycielowi, który już zdążył wejść w zasięg rażenia. Dohe odskoczył, chwiejąc się lekko. Kij trącił go tylko lekko w nogę. Powodowany nagle całą swoją złością, Ethereal rzucił się w stronę profesora, wymachując bronią i zadając ciosy z całej siły, ale Dohe blokował wszystko bez najmniejszego problemu. W końcu wyraźnie znudził się tą zabawą, bo zwyczajnie wytrącił uczniowi broń z rąk i przewrócił go na ziemię. Ethereal sapnął ciężko i jęknął z bólu.
- To było żałosne - powiedziała z lekkim zniechęceniem Ignea, podnosząc się i podchodząc do brata, żeby go trącić czubkiem buta. A potem go kopnęła. - Te, ogarnij się. Zachowujesz się jeszcze gorzej, niż zwykle. To było najłatwiejsze do przewidzenia posunięcie, a ty dałeś się nabrać. No i nie graj teraz worka kartofli, to kiepska rola.
- Jesteś miła jak zawsze. Czyli wcale - odpowiedział jej Ethereal, podnosząc się z podłogi i otrzepując odruchowo strój z kurzu.
- Nie chcę być miła, wolę być szczera - rzekła spokojnie, odpychając go na bok i omal znów nie przewracając. - Dobra, spadaj, teraz moja kolej i pokażę ci, jak powinno się walczyć. Kiedy... ej, co ci jest?
Ethereal zachwiał się, a przed oczami zatańczyły mu cienie. Coś boleśnie ukuło go w głowę - a po chwili zdał sobie sprawę, że to wcale nie fizyczny ból, powstały w wyniku walki. Nie, to ktoś wzywał go przez myśli. Czy może raczej atakował. Chłopak skrzywił się, gdy kolejna szpila wbiła mu się w umysł.
- Właściwie to źle się czuję - wymamrotał. - Chyba oberwałem za mocno w głowę. Pójdę się przewietrzyć.
Ignea spojrzała na niego, mrużąc oczy, a on doskonale wiedział dlaczego. Robiła tak zawsze, kiedy wyczuwała, że Ethereal nie mówił wszystkiego. Zwykle czepiała się go o to i naciskała, aż nie wyjawił całej prawdy, ale teraz wyraźnie nie miała na to ochoty. Dotknęła tylko dłonią ramienia i poruszyła nią, jakby strzepywała jakiś kurz. Kiedyś, gdy byli jeszcze dziećmi i bawili się na pobliskiej łące, ustalili sobie kilkanaście znaków, dzięki którym mogli się komunikować i nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Ten gest akurat oznaczał "Pogadamy później". Ignea mogłaby też oczywiście strzepywać po prostu kurz, ale kto ją znał, ten wiedział, że coś takiego jak kurz na ubraniu zwyczajnie jej nie obchodzi.
Ethereal wycofał się szybko, widząc że zarówno jego siostra jak i nauczyciel już się szykują do następnej walki. Ignea stała z pustymi rękoma, ale znając ją, wiedział, że to wcale nie oznacza przewagi przeciwnika. Jego siostra potrafiła być groźna w absolutnie każdej sytuacji. Zniknął za drzwiami, zanim zaczęli się z profesorem okładać pięściami.
Natychmiast przylepił się do ściany, chowając się w cieniach i zaczął cicho, bezszelestnie stąpać po trawie, nasłuchując uważnie. Zdawał sobie sprawę, że ataki mentalne może przeprowadzać tylko mag, a ostatnio tylko jeden taki się kręcił w pobliżu. A był nim nie kto inny jak...
Ethereal zamarł, kiedy go zobaczył. Gdyby nikogo nie wypatrywał, pewnie w ogóle nie zwrócił by uwagi na siedzącą na murze postać. Tak jak się spodziewał, zobaczył tam tego samego Władcę Pogody. Czy ten gość zamierzał ich teraz prześladować?
- Ej, ty! - wykrzyknął ze złością, a Ekari drgnął i rozejrzał się, ale zobaczył Ethereala dopiero gdy ten wyszedł z cienia. - Co ty sobie właściwie wyobrażasz?! Jakim prawem śmiesz mnie atakować tymi swoimi magicznymi sztuczkami?!
- Ależ po co te nerwy? - zaniepokoił się nieco Ekari, nieświadomie odchylając się do tyłu pod spojrzeniem Ethereala. - Młodzieńcze, na co ci ta złość?
- Muszę jakoś złagodzić ból, którym łaskawie mnie obdarowałeś - zadrwił sobie Ethereal, zaciskając pięści ze złości. - Chociaż wiesz co? Myślę, że lepiej sobie z nim poradzę, jak wybiję ci kilka tych twoich żółtych podstarzałych zębów.
- Jesteś niemiły - stwierdził z pewnym smutkiem Ekari, na co Ethereal głośno prychnął.
- A to dopiero odkrycie! Bycie miłym i szczerość nie idą ze sobą w parze! Dobra, który ze swoich zębów lubisz najmniej? Zostawię ci go.
- Spokojnie, spokojnie. - Ekari wyraźnie był przestraszony, tak jakby nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Co za głupiec, pomyślał ze złością Ethereal. - Chciałem tylko porozmawiać, a w jakiś sposób musiałem cię wyciągnąć na zewnątrz. Uznałem że byłoby niezbyt taktownie wparować w trakcie treningu.
- Ale za to uznałeś za taktowne dźgać mnie swoją magią?! - oburzył się Ethereal, łapiąc maga za szatę i podnosząc do góry. Miał gdzieś, że był to jeden z wyżej postawionych urzędników państwa, no i że miał magię na wyciągnięcie ręki. Nie zamierzał pozwolić się tak traktować. - Słuchaj no mnie, koleś. Nie obchodzi mnie kim jesteś, czym jesteś, mógłbyś sobie być właściwie nawet królem, ale jeśli dalej będziesz łaził za mną albo moją siostrą i robił takie rzeczy to... to rozwalę ci najpierw tą twoją szpetną buźkę a potem wieżę, choćbym musiał rozebrać ją kamień po kamieniu! Rozumiesz mnie?!
- Kiedy ja mam bardzo ważną wiadomość do przekazania, bardzo ważną - ciągnął dalej starzec, choć widać było że przestraszył się nie na żarty. Skulił się też jakby w sobie i odwracał spojrzenie, patrząc na wszystko dookoła, tylko nie na Ethereala. - Najmocniej przepraszam, ale to bardzo, bardzo ważne! Może źle zrobiłem, może bardzo źle, ale ja muszę to przekazać, a inaczej nie potrafię.
- Więc przekazuj tą swoją wiadomość komuś innemu - prychnął Ethereal, puszczając maga, a ten upadł na ziemię, zdumiony tym nagłym ruchem. - Do mnie się nie zbliżaj, bo pożałujesz. Nie mam na swoje usługi magicznych sztuczek, ale za to umiem przyłożyć.
Spojrzał ostatni raz na Ekariego, który nadal leżał na trawie i niezdarnie próbował się podnieść, a potem odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę szkoły. Miał nadzieję, że załapie się chociaż na koniec walki, bo zwykle gdy jego siostra walczyła, wyglądało to naprawdę zjawiskowo. Czasem wygrywała, czasem przegrywała, ale robiła to z taką lekkością, jakby uczyła się tego od lat, a minął ledwie rok.
Poczuł zaciskającą się na jego ramieniu rękę, więc szybko odwrócił się, żeby zdzielić w twarz maga, tak jak obiecał to zrobić, ale wtedy cały świat wokół niego zawirował. Przeklęta magia! W jednej chwili wszystko się rozmazało, kolory zatańczyły. Zamknął oczy, ale pod powiekami nadal migały mu barwy. Wszystko go bolało, nie mógł się poruszyć, zmysły mu wariowały. Co ten mag mu zrobił?! O tak, na pewno odegra się za to na Władcy Pogody.
Wydawało się, że minęła wieczność, nim w końcu wszystko ustało. Ethereal nadal czuł się dziwnie, jakby jego ciało ważyło teraz z tonę, ale cieszył się, że wreszcie nie czuł tego potwornego bólu. Dyszał ciężko i głośno, może nawet trochę zbyt głośno... Nad sobą usłyszał jęknięcie, a choć było ciche, wyłapał je bez problemu. I rozpoznał.
Otworzył oczy i zamrugał, bo świat wydawał się bardziej kolorowy i wyrazisty niż wcześniej. Wszystko było jaskrawe, nawet cienie. Chłopak podniósł się na łokciach z trawy i spojrzał na górującego przed nim Ekariego. Dziwne, wydawało mu się wcześniej, że Władca Pogody był wyższy. Na jego twarzy malowało się zdumienie i przerażenie. I powinno. Bo w oczach Ethereala płonęła czysta furia. Nie należał on do osób, które szybko wybaczają, właściwie to mało komu przebaczał.
- Po co ta złość? - powtórzył swoje ulubione powiedzenie mag, cofając się ostrożnie. Robi to powoli, żeby nie było tego widać, ale Ethereal to widział bardzo dobrze. - Nie ma się co denerwować paniczu Alieaster, w końcu, jak na pierwszy raz, wyszło bardzo dobrze!
- Pierwszy raz - jego głos brzmiał jak warkot, z trudem nad nim panował. Coś było nie tak, dlaczego jego zęby nagle stały się takie ostre? - Pierwszy?! Zabiję cię!
- Ależ po co te...
- Nerwy?! Dlaczego ja mam ogon?!
Było to może głupie pytanie, ale właśnie w tej chwili Ethereal zdał sobie sprawę, że istotnie ma dodatkową kończynę. I nie tylko to było dziwne. Podniósł się i uniósł ręce do oczu, by zauważyć, że poczerniały i pokryły się dziwnymi małymi łuskami, a jego paznokcie zmieniły się w długie i ostre szpony. Jęknął i spojrzał po sobie. Nadal miał ubranie, choć częściowo było rozdarte. Zamachał na próbę ogonem, który ni stąd ni zowąd wcześniej wyczuł i uderzył się nim w głowę. Rozejrzał się i dopiero w tej chwili zorientował się, że znacznie przewyższył maga.
- Na wszystkich bogów, coś ty ze mną zrobił?!
- Kiedy to nie ja - odparł z pokrętnym uśmieszkiem Ekari, a Ethereal poczuł nagle przemożną chęć, by mu go zdrapać z twarzy. - Ja tylko... ekhem, trochę cię popchnąłem. Właśnie o tym chciałem porozmawiać.
- Jesteś idiotą! Jeśli tego nie...
- ET! Jesteś tam?!
Ethereal jęknął, słysząc swoją siostrę i szybko wskoczył za drzewo. Nie wiedział jak wygląda jego twarz, choć czuł, że jego zęby pozamieniały się w kły. Nagle zorientował się, że tak właśnie musi czuć się Thin. Dziwne uczucie mieć pazury, kły i ogon, był jednak pewien, że wygląda wiele gorzej od kuzyna. Wyjrzał zza swojej kryjówki. Ignea stanęła przed Władcą Pogody, a choć była od niego wiele niższa, jak od każdego zresztą, wyraźnie nad nim górowała swoją wolą. W ręku za to ściskała nadal kij ćwiczebny i wyglądało na to, że bardzo chciała go przetestować na magu.
- Znowu ty - syknęła. - Zgłoszę to do strażników, prześladowanie młodszych bardzo źle wpłynie na pańską opinię. Nie lubię pana. Gdzie mój brat?
- Och, panicz Ethereal źle się poczuł - powiedział zbolałym tonem Ekari. - Chyba postanowił wrócić do domu. Nie jestem pewien, nie rozmawiał o tym ze mną, ale wyglądał strasznie. Zły był też o to, że wczoraj panienkę oskarżyłem o kradzież.
- Nie jestem żadną panienką! A jak się dowiem, że kłamiesz, to cię zniszczę, rozumiesz?! Wynoś się!
Spojrzała groźnie na maga, po czym odwróciła się i odeszła dumnym krokiem, a szata wojownika powiewała za nią niczym skrzydła. Zamknęła drzwi z trzaskiem, a Ethereal skrzywił się, uświadamiając sobie nagle, że może dokładnie dosłyszeć ich pisk i nie jest to miły dźwięk. Miał jeszcze bardziej wrażliwy słuch, jakby to było możliwe! Odczekał jeszcze chwilę, po czym wyszedł i znów złapał Ekariego za szatę.
- Cofnij to! Nie chcę do końca życia wyglądać jak... jak... jak teraz wyglądam! - wykrzyczał ze złością, potrząsając wyjątkowo małym fiorem. Ten z trudem, ale odepchnął go od siebie.
- Uspokój się. Nie mogę tego cofnąć.
- JAK mam się niby uspokoić, skoro NIE możesz tego cofnąć?! Co z ciebie za mag, co za Władca Pogody, skoro nie umiesz cofać głupich zaklęć, które sam rzucasz?! I po kiego rzucasz czary, których nie potrafisz odczyniać?!
- Spokój. Po pierwsze, jak już mówiłem, to nie moja sprawka, wbrew wszystkiemu co możesz sądzić. Po drugie jestem w stanie ci to wytłumaczyć, ale z całą pewnością nie w tym miejscu. Ale jeśli nie chcesz, zawsze mogę zniknąć, po prostu sobie pójść i zostawić cię w spokoju.
- Z takim wyglądem? Dobrze przecież wiesz, co powiem, po kiego więc w ogóle chcesz mnie pytać o zdanie? Ale jak tego nie odczynisz, to naprawdę cię zabiję.

~*~


Vol nie mógł jakoś przyzwyczaić się do niewidzialności. Za każdym razem gdy przemierzał nocą ulicę, kulił się na każdy najmniejszy dźwięk, a gdy w polu jego widzenia zjawiali się strażnicy, chował się po zaułkach. Dopiero gdy kilkakrotnie powtórzył sobie, że go nie widzą, uświadomił sobie, że rzeczywiście tak jest i nie powinien się obawiać. Choć nadal musiał poruszać się cicho, może i był niewidzialny, ale też z całą pewnością słyszalny.
Za dnia było gorzej. Nad ranem odkrył, że utrzymywanie na stałe czaru niewidzialności kosztuje go dużo energii i robi się tylko szybciej głodny, a jedzenie było raczej tym, czego mu brakowało. Niezbyt lubił posuwać się do kradzieży, ale innego wyboru nie miał. Nie mógł się po prostu ujawnić i liczyć, że tutejszy lud powita go z radością. Zapolować też nie mógł, bo ani nie umiał, ani nie zamierzał ryzykować. Fiorzy jakiś ważny powód mieli, żeby nazywać go świętym, kłębiło się tam pewnie więcej magii niż w niejednej szkole magów.
Odkrył że mieszkaniec wieży zostawia całkiem sporo jedzenia dla zwierzaków z lasu, więc Vol uznał, że nikt raczej nie zauważy, ani się nie poskarży, jeśli weźmie sobie jeden bochenek chleba. Nie był najgorszej jakości, ale najwyższej też nie bardzo. Nie mógł jednak narzekać, przynajmniej się najadł. Właściwie nie był pewien, co powinien dalej robić. Przecież wcześniej miał po prostu udać się do sławetnego Miasta Kwiatów i ujawnić spisek, a teraz już nie wiedział, co ma ze sobą począć. Ta przeklęta ciekawość musiała zmusić go do pójścia za ludźmi króla do lasu i zniszczyć całą jego wiarygodność.
W dzień nie mógł bezpiecznie wyjść do miasta, pełno fiorów wałęsało się po ulicach i prędzej czy później ktoś by się zorientował, że kręci się między nimi niewidzialny gość. Tak więc rozsiadł się we wieży, która stała się jego tymczasowym lokum i z braku innych zajęć, zaczął czytać książkę, którą "pożyczył" sobie bez wiedzy właściciela. Po jego wczorajszym mamrotaniu gdy wrócił, Vol domyślił się, że mag zdaje sobie sprawę co ukradziono. Nie miał jednak pojęcia, kto tego dokonał. Na całe szczęście.
Nie był nawet pewien, kiedy dokładnie przysnął, w każdym razie obudził go trzask drzwi. I to we właściwej chwili, bo musiał szybko podciągnąć nogi, żeby nie podciąć wchodzącego do wieży maga. Tym razem jednak starzec nie był sam, towarzyszył mu jakiś chłopak co wyglądał naprawdę dziwnie i przez to też strasznie. Był wielki. Połowę jego twarzy i część obu rak pokrywały szarawe łuski, oczy lśniły jaskrawym błękitem, źrenice był właściwie wąskimi szparkami. Czarną szatę miał podartą, choć wyglądała na taką, co bez problemu zmieściłaby się na trzech czy czterech takich jak Vol, a on do małych też się nie zaliczał. Ale najdziwniejsze było to, że za nim ciągnął się ogon, długi, łuskowaty, nadziany szpikulcami i lśniący nieskazitelnym mrokiem, choć Vol zastanawiał się długo, jak coś tak ciemnego może lśnić. Zaprzestał jednak, przesuwając się, gdy ogon zamachnął się i prawie uderzył go w twarz.
- Możesz iść ty trochę szybciej? - zapytał dziwny chłopak, pół-fior, a pół-smok. - Pewnie ciebie to nie obchodzi, bo nie masz rodziny, ale jednak chciałbym spędzić ze swoją więcej czasu, a i tak mam go mało.
- Czyżbyś prosił tak biednego starca jak ja, o przyspieszenie? To ty nie wiesz, że na starość wszyscy zwalniamy, nie mamy już tyle energii, a nasze ciała powoli się rozpadają, żeby...
- Daruj sobie te gadki, masz dopiero jakieś dwieście lat. No i jesteś tym całym durnym magiem, wy zawsze żyjecie dłużej. Naturalnie, że możesz iść szybciej, więc mi kitu nie wciskaj i się ruszaj żwawiej!
Mag wymamrotał coś pod nosem, ale przyspieszył. Vol pierwszy raz widział maga, któremu można by rozkazywać o zastanawiał się czy mężczyzna słucha tylko dlatego, że boi się tego dziwnego stwora, bo ten jest silniejszy, czy może tutaj to normalne, że magowie się nie puszą i nie wywyższają ponad innych. Choć wiedział że to co zrobi będzie głupie, wiedziony nieskończoną ciekawością, ruszył cicho za tą dwójką, wspinając się po schodach wieży.
W tym miejscu było tylko kilka pomieszczeń, większość tej budowli zajmowały właśnie schody kręcące się spiralnie wokół ścian. Vol dotąd był już w bibliotece, kuchni i jednocześnie jadali, a także maciupeńkiej łazience. Znalazł też niewielkie obserwatorium, ale jeszcze nie zdążył się dowiedzieć, co znajduje się na samym szczycie wieży, bo drzwi na końcu schodów zawsze był zamknięte, nawet gdy mag znajdował się w środku. Wyglądało na to, że może się teraz dowiedzieć, co tam jest, bo to właśnie tam kierował się mag i jego dziwny towarzysz.
Dwójka nieznajomych wspinała się swobodnie po schodach, zupełnie ignorując fakt, że nie ma tam żadnej poręczy. Vol sunął za to przy ścianie, nie chcąc spoglądać w dół. Podłoga znajdowała się tylko w pomieszczenia, za to klatka schodowa była wysoka i jej pozbawiona, nawet na samym dole nie było żadnych płytek czy kafelków, tylko trawa.
Okazało się że za ostatnimi drzwiami znajduje się biuro maga, wiele większe niż inne pomieszczenia. Cztery okna wychodziły na wszystkie cztery strony świata. Brakowało im szyb, więc w pomieszczeniu wesoło hulał sobie wiatr, szarpiąc zasłonami i próbując poderwać jakieś papiery ze stolika pośrodku, ale te przytrzymywały kamyki. Pod ścianami stały dziwne maszyny i szafy pełne flakoników z dziwnymi miksturami, niewielka półka na książki stała niedaleko okna, a zapełniały ją same grube i wyglądające na starsze od wszystkich tomiszcza, z brzegu stało kilka kociołków, złożonych na stos. Było też podwyższenie, na którym postawiony został teleskop i zrobiona specjalnie na niego dziura w dachu.
- Fajnie, jesteśmy - prychnął dziwny chłopak, spoglądając z niechęcią na maga. - To teraz rób to swoje czary mary i mnie odczaruj!
- Strasznie jesteś niecierpliwy - powiedział lekkim tonem mag, podchodząc do półki i ściągając z niej jedną z ksiąg. - Ale, jak już wspominałem, ja nie jestem w stanie tego cofnąć, bo wcale nie ja to zrobiłem. Tylko ty. Co prawda popchnęło cię do tego moje zaklęcie, ale to jednak ty zrobiłeś. Chciałem o tym wcześniej porozmawiać, ale twój ojciec nie za bardzo mnie lubi...
- Jakoś mu się nie dziwię - prychnął chłopak. Mag zignorował jego słowa.
- ...a wy sami też nie chcieliście za bardzo mieć ze mną do czynienia. A skoro słowa nie pomagały, musiałem spróbować od innej strony.
- Aha, więc postanowiłeś na mnie rzucić zaklęcie, żebym zaczął cię słuchać. Co to właściwie było, chciałeś mnie zabić?
- Właściwie to był tylko taki malutki czar nasenny, dobry jak każdy inny - odpowiedział mag i zachichotał na widok ogłupiałej miny chłopaka. Vol zatkał sobie usta dłonią, by także się nie roześmiać. - Chodziło tylko o to, żeby sprawdzić, jak zareagujesz i czy moje podejrzenia okażą się słuszne. Bo gdyby się okazały i tak musielibyście znaleźć kogoś, kto by wam pomógł.
- Ale o czym ty właściwie mówisz?
- A czy to nie oczywiste? Mówię o zmiennokształtności.

~*~


Ignea wróciła do domu, ale nie znalazła tam brata. Thina też nie było, tylko reszta jego rodzinki, więc dziewczyna szybko się ulotniła. Kuzyna znalazła w jednym z warsztatów, będących w okolicy. Namówił właściciela, by podzielił się z nim sekretami tworzenia wynalazków, a ten o dziwo się na to zgodził. Żaden z nich nie widział Ethereala. Ignea wypytała też każdego strażnika, jakiego napotkała, ale nikt nic nie wiedział.
Udała się więc do lasu. Co prawda Ethereal nie chodził tam równie często co ona, jednak zdarzało mu się, gdy coś zaprzątało mu głowę, a tak z całą pewnością było na treningu. Kiedy miał problemy, o których nie chciał gadać z innymi, zaczynał się włóczyć i rozmawiać sam ze sobą. Niby to zawsze chodził różnymi ścieżkami, ale Ignea już dawno odkryła, że brat zawsze instynktownie i tak wraca na tą samą drogę, zaczynając krążyć w kółko. Tak więc wspięła się na jedno z drzew przy rzeczonej drodze i czekała.
Nie wiedziała jak długo tam siedziała, ale w końcu usłyszała czyjeś kroki, jednak od razu była pewna, że nie należą one do jej brata. Ethereal zawsze poruszał się cicho, a w każdym razie starał się tak poruszać. Nie wychodziło mu to, bo zbyt ciężko stawiał kroki, ale jednak starał się zachowywać dyskretnie. Ktokolwiek teraz się zbliżał, z całą pewnością nie dbał o to, czy ktoś go usłyszy. Nawet zwierzęta nie robiły takiego hałasu! Ignea odgarnęła liście i spojrzała w dół, choć domyślała się, kogo zobaczy.
Tak jak się spodziewała, niedaleko stał człowiek, trzymając jakieś dziwne urządzenie w dłoni, które migało i wydawało mechaniczne odgłosy. Przyjrzała się temu, ale nie miała pojęcia, co to jest. Thin by wiedział, ale akurat on nie cierpiał przychodzić do lasu i pakować się w kłopoty.
Człowiek zaśmiał się i wbił przyrząd w ziemię, a ten zaczął jeszcze mocniej migać i hałasować. Nieznajomy zaśmiał się, wymamrotał coś pod nosem, a potem poszedł dalej, ze swojej torby wyciągając identyczny przedmiot, jak ten, co właśnie zostawił. Zniknął między drzewami, pogwizdując wesoło i nic sobie nie robiąc z tego, że płoszy zwierzęta.
Ignea poczekała chwilę, aż jego wątpliwej urody pieśń umilknie i zeszła z drzewa. Swoim kijem ćwiczebnym, który wzięła wcześniej przezornie ze sobą, stuknęła w urządzenie. Nic się nie stało, nadal błyskało, odpędzając wścibskie stworzonka kręcące się po lesie. Ignea jeszcze raz stuknęła w to coś, ale tak samo jak poprzednio, nie było żadnej reakcji. Rozejrzała się dookoła, po czym odłożyła kij na ziemię i ostrożnie dotknęła dłonią przyrządu. Wciąż nic.
Złapała go i z całej siły wyszarpnęła z ziemi, a łatwo nie wyszedł. Lampki zamigotały na chwilę mocniej, żeby przygasnąć, ale nic więcej się nie stało. Przyjrzała się uważnie znalezisku ze wszystkich stron, niewielkiemu ekranikowi, otoczonego lampkami, szpikulcu wewnątrz którego połyskiwały kabelki, ale nadal nie wiedziała co to jest. Wzięła urządzenie pod pachę i skierowała swoje kroki z powrotem w stronę wioski. Zawahała się jednak, przecież miała szukać brata. Bo jeśli go tutaj nie było, to gdzie mógł być?



Jakieś moje rzeczy: SorceressIgnis(dA), MrsTanato(dA), Moja strona

Odwiedź galerię "zgadzania się"

Przychodzę tu głównie na dramy
52984863 Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~x-Ritsu
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 31-10-2016 18:38
Przeczytałem i stwierdzam, iż masz bardzo dobry pomysł na to opowiadanie. Rozdziały były ciekawe i śmieszne...
XDDDD zaraz, staph!

Najbardziej spodobała mi się żarłoczna postać Ethereala, który faktycznie musiał dość dużo jeść, skoro kanapki wciągał w tak krótkim czasie. Bardzo polubiłem diablików i popieram twoją ideę na wprowadzenie kilku nowych ras (na ten przykład fiorzy, którzy mają wyśmienitą nazwę). Ignea jest najciekawszą postacią, jak to już Krejzi zdążyła zauważyć; zgadzam się z nią w stu procentach. No i ogólnie mógłbym pisać i pisać, jaka to ty i twoja twórczość nie jesteście genialne, ale jeszcze mi zwymiotujesz tęczą, chociaż pewnie po przeczytaniu tak się stanie (tylko nie na mnie).
Charakter twojej postaci nie uległ zbyt drastycznym zmianom, za to pochodzenie zmieniło się całkowicie: tym razem dałaś jej (nie)pełną rodzinę, natomiast Winxowym opowiadaniu, z którego się wywodzi, stworzyła się razem ze światem i takiej nie miała. Zauważyłem inspirację twoim ojcem, którego dość często nie ma, bo pracuje zagranicą i tęsknisz za nim; nie mniej jednak jesteś w innej sytuacji, gdyż ten zapowiadał, że wróci wieczorem, a przesiadywał całą noc w pracy i wracał dopiero nad ranem, a twój ma wyznaczone terminy pracy. Pokochałem również postać dziadka, taki typowy mroczny gość, wiedzący zupełnie wszystko i przewidujący przyszłość. Chciałbym takiego mieć :v. Zachowanie bogów było wręcz karygodne, jak mogli potraktować tak biednego Vola? A może byli w zmowie z tygrysem, coby miał co obiad? lol Przejścia rzeczywiście sprawiają wrażenie potężnych, było to widać po nagłym gniewie taty, z którym później nie umiał się już kryć. Szkoda, że opowiedział tak mało.

Przejdźmy może do błędów. Było ich naprawdę mało, raptem wyłapałem jedną literówkę, jeden błąd ortograficzny / stylistyczny czy whatever jak to nazwać, a no i powtórzenie; wszystkie już poprawiłaś, bo zdążyłem ci podesłać na GG w trakcie czytania, co robię zawsze, bo nigdy nie pamiętam takich rzeczy.

I to już tyle z mojej strony, oczywiście "czekam na nexta", a później ocenię ci pozostałe rozdziały, bo póki co zrobiłem to z pierwszymi dwoma, które udało mi się przeczytać bez głupiego, rozpraszającego plotkowania mamy za ścianą. Życzę weny :>




Strona | DeviantART | MyAnimeList

pisz na gg http://xritsu.j.pl Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~Ignis
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 31-10-2016 21:19
(Nie wiem co napisać, to nie napiszę nic. To, że dziękuję za opinie, to chyba oczywiste. Więc macie od razu rozdział. O ile ktoś to czyta. A jak nie, to i tak go macie.)


Rozdział IV
Krew zmiennokształtnych


- Znasz opowieść o powstaniu narodu fiorów? Nie? No cóż, w obecnych czasach mało kto ją zna, bo uważa się ją za zabobony. Wierzą w magię, w bogów, a nie chcą uwierzyć w tą opowieść, no co za tupet! I my, fiorzy, uważamy się za mądrzejszych od ludzi! W przeciwieństwie do nich wiemy jak powstaliśmy, ale nie chce nam się w to wierzyć! Dobrze, dobrze, ale usiądź sobie chłopcze, bo tu wiele mam do powiedzenia, a ciebie jeszcze nogi rozbolą!
Ethereal zawahał się, ale w końcu usiadł na podsuniętym mu krześle, uważając na swój nowo nabyty ogon, którym o mało nie wybił sobie oka. Nadal niczego nie rozumiał, ale nie wyglądało na to, by Władca Pogody zamierzał to szybko wyjaśnić, pozostawało mu więc tylko czekać, aż staruszek zechce to wyjaśnić.
- Dobrze, zaczynam i nie waż mi się przerywać! No więc wszystko zaczęło się od gwiazd - powiedział tajemniczym tonem Ekari, również siadając i zaczynając sobie mieszać dopiero co przygotowaną herbatę. Stukot łyżeczki był irytujący. - Dokładnie to od dwóch gwiazd, tych właśnie, które każdego dnia ukazują się na naszym niebie. Kłótliwa i Iskra, dwie matki naszego układu, słońca słońc życia! No więc na początku, gdy był sobie tylko kosmos i nie było życia jako takiego, całym wszechświatem rządziły gwiazdy, jako wspólnota umysłów, jeden wielki organizm, najmądrzejszy na całym świecie. I nie mów mi, że gwiazdy nie mają umysłów, bowiem mają je! To najmądrzejsze i najpotężniejsze istoty naszego wymiaru, nawet jeśli my tego nie pojmujemy. Tak więc w swej wieczności, sieć umysłów gwiazd rządziła ogromnym wymiarem, jednak wymiar ten był pusty, jeśli nie liczyć ich samych i kawałków skał, które nie paliły się do mówienia.
Gwiazdy, będąc samotne, zaczęły ronić łzy, a raczej krzesać iskry, jak to by było w naszym języku, a iskry te zaczęły krążyć po kosmosie, by w końcu spaść na któryś z ogromnych kamieni i obudzić w nim i na nim życie. A cóż to było za życie! Gdziekolwiek by nie trafiła iskra którejś z gwiazd, rodziło się tam życie, ziemia rodziła rośliny, skały otrzymywały świadomość, świat zielenił się i mienił tęczowymi kolorami. Inne iskry tworzyły istoty mogące przemierzać świat jak one i mające większą świadomość, tak narodziły się zwierzęta, a pierwszym z nich było niewielkie stworzonko, pierzasty ptak gatunku Tak'Trik. Po nim rodziły się kolejne zwierzęta, jedne niewielkie, inne zaś potężne, jedne o barwach tęczy, inne ich wyzbyte, jedne mądre, inne już nieco głupsze.
W całym tym zamęcie, iskrom gwiazd również zdarzało się łączyć i z kilku powstawała jedna istota, obdarzona zdolnościami, które dziś nazwalibyśmy magią, jednak w tamtych czasach było to po prostu złączenie ze światem w niemal idealnym stopniu. W taki właśnie sposób powstały smoki, ogromne i groźne, o wielkiej mądrości, co mogą szybować po niebach, a ich łuski lśnią niczym gwiazdy, co potrafią ziać ogniem, władcy ziemi i nieba. Tak powstały feniksy, dumne ogniste ptaki, nieśmiertelne i potężne, niezrównane w czytaniu odczuć innych stworzeń, o mocach hipnotyzujących, których ognista aura potrafiła wrócić pełnie życia każdemu, kto już postanowił się poddać. Wiele wiele innych stworzeń powstało ze złączenia iskier, a również jednym z nich był pierwszy z nas wszystkich, to jest fiorów, a powstał on z iskier bliźniaczych gwiazd naszego nieba - Kłótliwej i Iskry.
Fior ten nadał sam sobie imię Aoenixery. Był on złączony z naturą, rozumiał jej zasady i umiał się z nią porozumieć, a ona w zamian go chroniła. Posiadał niezwykły dar przemian, w jednej chwili mógł zmienić swój wygląd i stać się kimś zupełnie innym, a gdy to robił, przejmował też wszystkie wrażenia i odczucia istoty, której przybierał wygląd. Wkrótce odkrył również, że podczas gdy cały świat wokół niego się zmienia, on nadal może, dzięki swej mocy, pozostać tą samą osobą, był nieśmiertelny.
Wkrótce na świecie pojawiły się również inne istoty zrodzone z gwiazd, istoty podobne do Aoenixerego, które także jak on, nazywane były fiorami, bo choć zdolności posiadali inne, mieli to samo połączenie z naturą, rozumieli ją, oddawali i czerpali z niej moc. Fiorzy zebrali się razem, a pięciu z nich najmądrzejszych, zgodziło się wspólnie nowo narodzonym narodem kierować i opiekować.
Wraz z Aoenixerym w Radzie Wielkiej, jak ją nazwano, zasiedli jego towarzysze. Potężny Tempus, który był w stanie przejąć kontrolę nad pogodą, przewidzieć wielkie sztormy, ziemi trzęsienia czy tornada, a często też umiał powstrzymać je i zapobiec katastrofom, choć moc jego czasem bywała ograniczona i powstrzymać czasem jej nie mógł. Summersa, zwana też przez swój naród często mylnie boginią, gdyż w myślach była w stanie czytać i potrafiła odkryć cudze najskrytsze marzenia i obawy, a także zaradzić im. A do tego dwójka jeszcze potężnych magów, po których rodzice imiona tobie i twojej siostrze nadali, to jest Ethereal i Ignea. Nikt nie wiedział, jakie właściwie mieli moce, choć istnieje przypuszczenie, że władzę posiadali nad życiem i śmiercią, a przypuszczenie to jest tak wywołujące ciarki, że od dawien dawna, choć wielkim uznaniem się cieszyli, nikt nie ośmielił się nadać imion tych swoim dzieciom. Temu też mnie dziwi, że wy takie macie.
Ethereal skrzywił się. Wcale nie podobała mu się myśl, że jego imię może mieć jakiś związek z dawno zapomnianym gościem z przeszłości, który mógł się parać taką magią. Albo imię siostry. A potem spojrzał podejrzliwie na Władcę Pogody. Może po prostu zmyśla? Jednak wiedział, że taką historię trudno jest zmyślić na poczekaniu. Mimo to przyglądał się mu, gdy mag ciągnął dalej:
- Jak pewnie możesz się domyślać, pomysł z Radą nie pociągnął długo, w końcu teraz to nie ona rządzi, lecz król. Z początku jednak to był doskonały pomysł, bo wszystkich Pięciu Wielkich, jak zaczęto ich nazywać, było długowiecznych, to jest, póki nikt nie postanowił im wbić sztyletów w serce i zabić, to mogli sobie żyć wiecznie. Przez długie lata rządzili narodem fiorów i wraz z nimi wznieśli wspaniałe miasta w krainie, którą podarowała im natura. Pierwszym i najważniejszym było Miasto Kwiatów, w którym teraz jesteśmy, ukryta wśród drzew i usłana kwiatami stolica całego wielkiego królestwa, które zaczęto nazywać Vittą, co dosłownie oznacza życie. Wtedy był to środek znanego nam świata.
Jednakże zanim fiorzy zapuścili się na zachód, pojawili się tam ludzie. Skąd - tego dokładnie nie wiemy, a póki nie wiemy, póty na ten temat nie dyskutujemy. Fiorzy, jako naród przyzwyczajony do pokoju, z chęcią odstąpili zachodnie ziemie tym nowym istotom, które wyglądały tak podobnie do nich samych, a naturalną granicę między nimi ustanowiła Złota Puszcza, tak wielbiona przez nasz naród. Jednak pokój między nami nie trwał długo, bo jakkolwiek fiorzy byli w stanie utrzymać i słyszeć matkę naturę, tak ludzie tego nie potrafili, a nie rozumiejąc tego, co ich otacza, zaczęli to niszczyć. Fiorzy interweniowali i kilka razy nawet się to udało, jednak ludzie w końcu odrzucili naszą pomoc i tak staliśmy się wrogami.
Do wojny doszło, gdy magowie, zrodzeni wśród rasy ludzkiej, zaczęli wkraczać do naszej puszczy. Póki jej nie niszczyli, pozwalaliśmy dołączać im do naszej społeczności, lecz znajdowali się i tacy, którzy niszczyli nasze ukochane źródło wszelkiej mądrości i siły, byle tylko pozyskać moc, którą chcieli do władania.
Wtedy wśród fiorów doszło do rozpadu, gdyż jedna ich część chciała, by kategorycznie powstrzymać niszczycieli natury, nawet przemocą, druga zaś chciała ugodowo załatwić sprawę. Rada nie wiedziała co zrobić, bowiem nie miała doświadczenia w tych sprawach i jedyną osobą, która odważyła się poczynić cokolwiek, stał się Aoenixery, jednak nie przystąpił on od razu do ataku. Żył już długo na tym świecie i wiedział, że to nie zadziała, bo ludzie przez długie pokolenia będą się mścić.
Dzięki swym zdolnościom wmieszał się między leśne stworzenia i wszelkich prześladowców natury wypędził ze Złotej Puszczy. Wśród ludzi zaczęły krążyć legendy, o potworach czających się między drzewami, w leśnych zakamarkach, strasznych bestiach, które są w stanie rozszarpać każdego na strzępy, jeśli tylko ośmieli się przekroczyć próg lasu. Jednak nie wszyscy dawali się na to nabrać. Pewnego dnia do puszczy wkroczyła czarownica, potrafiąca przewidzieć przyszłe wydarzenia i która odkryła, kim naprawdę jest potwór z lasu. Przeklęła pierwszego fiora, tak że ten na zawsze już miał pozostać w postaci, w której był tamtego dnia, a zdarzyło się tak, że był to niewielki ptak. Nikt więcej nie widział Aoenixerego, jednak po lesie nadal krążą zwierzęta, gotowe jej bronić, na wzór, jaki dał im fior.
Rada się rozpadła i od tamtej chwili król sprawuje władzę. Pierwszy nasz król podpisał z ludźmi z zachodnich krain Pakt, który utrzymuje, że którykolwiek człowiek ośmieli się wkroczyć do Złotej Puszczy, musi trafić pod nasz sąd. Jest to surowy występek, bowiem to właśnie ludzie zanieczyścili nasz święty las, prowadząc to, co oni nazywają badaniami, a co my określamy mianem niszczenia. Ludzie żyją krótko, tak więc każdy następny ludzki władca ma obowiązek podpisać Pakt, jeśli nie chce z nami wojny, bo choć my nie lubimy wojny, jesteśmy gotowi ją prowadzić w imieniu tej, która jest naszą siostrą.
- To wszystko bardzo piękne - powiedział nieco niewdzięcznym tonem Ethereal, za który zarobił karcące spojrzenie. Nie przejął się tym. - Znaczy rozumiem, historia i te sprawy, coś co powinienem znać i co właściwie znam, tylko że bez tej części o magicznych sztuczkach i iskrach. Ale niby jaki związek ma to ze mną i z tym, że zamieniłeś mnie w jakiegoś gada?
- Nie jesteś zbyt bystry, co? - zapytał z lekko drwiącym uśmieszkiem Władca Pogody, biorąc do ręki długopis i jedną z książek, które leżały na stoliku, a kilka ich było. - Jestem odkrywcą świata magii, odkrywam i udowadniam, że to co wszyscy uważali za zabobony jest prawdą i na odwrót czasem też, ale przede wszystkim lubię badać fakty. I właśnie odkryłem, że wy, Alieasterowie jesteście potomkami Aoenixerego, bo tylko ktoś z jego krwi mógł posiąść zdolność dowolnego zmieniania kształtu! To znaczy, ty sam zrobiłeś z siebie... to coś. W odruchu obronnym, tak jak przypuszczałem. Bo widzisz, zmiennokształtni w pewien sposób są odporni na magię. Co prawda nie sami z siebie, odruchowo się przed nią bronią, przemieniając się w istotę, na której nie robi wrażenia jakiś czar. Przemiana w pół-smoka to niezły wyczyn.
Podczas całej swojej tyrady robił notatki, a Ethereal miał podejrzane wrażenie, że są to zapiski na jego temat. Dlatego też, nie wahając się ani chwili, po prostu wyrwał magowi książkę z ręki i stanął na krzesełku, kiedy Ekari krzyknął z oburzeniem i spróbował mu odebrać swoją własność.
- Raczej nie pozwoliłem ci, na opisywanie mojej osoby - powiedział spokojnie Ethereal, odpychając maga, co było łatwe, bo normalnie był od niego silniejszy, a co dopiero w swojej pół-smoczej postaci, jak określił go Ekari. - Poza tym jesteś kiepski w rysunkach - dodał chłopak, kartkując księgę i przeglądając poprzednie zapiski. - To bardziej wygląda na szczura, niż na jastrzębia. Naprawdę uważasz, że Aquali wyglądają jak rozpłaszczone na ziemi delfiny?
- To badania dziesiątek pokoleń Władców Pogody! - oburzył się Ekari, nadal próbując odebrać swoją księgę. - Przekazywane z ucznia na mistrza! Oddaj mi to, bezcześcisz świętą księgę!
- Nie, nie sądzę. Znaczy z tym bezczeszczeniem - odpowiedział Ethereal, nadal przeglądając notatki i musiał przyznać, że niektóre z nich są imponujące.
Nigdy nie wiedział, że to właśnie Władcy Pogody odkryli, że wszystkie magiczne ludy, które dzieliły z fiorami ziemie, właściwie też byli fiorami, tylko takimi, którzy przystosowali się do swojego środowiska, czyli takie istoty, jak Aquali, Eterzy czy Mirianie. Gwizdnął cicho z podziwu. Część notatek traktowała o pochodzeniu magii i jej źródle, ale choć było wiele domysłów, jednoznacznej odpowiedzi nie było. Było o tym, skąd ludzie wzięli magię, o odkryciach mądrości gwiazd, nawet o poszczególnych magicznych zdolnościach, choć większość właściwie była niedokończona - tak samo jak zmiennokształtność.
- Czyli że po to się tak naprzykrzałeś - zauważył z rozbawieniem Ethereal, choć nie wiedział co właściwie go tak rozbawiło. - Jak już zwąchałeś, że ktoś potrafi zmieniać kształt, to chciałeś to wiedzieć, żeby opisać, tak?
Nadal nie do końca dowierzał, że sam z siebie może po prostu zmienić siebie w kogoś innego, ale wyglądało na to, że to jednak prawda. Jednak jeśli miało by to wyglądać tak jak wcześniej, to nie bardzo mu to odpowiadało. Przy każdej przemianie czuć się, jakby ktoś ci przyłożył w głowę... niefajnie.
- Aha, super. To jak to cofnąć? - zapytał po dłuższej chwili ciszy, zamykając książkę z donośnym trzaskiem, ale wciąż nie oddawał jej Władcy Pogody. Ekari zamrugał.
- Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Nie jestem zmiennokształtnym. To znaczy umiem się zmienić, każdy Władca Pogody musi się tego nauczyć, ale to coś innego niż zwykła zmiennokształtność. Zwykły mag umie się przemienić w wielkim wysiłku i przy znacznym zużyciu magii w jedno tylko zwierze i szybko musi wrócić do zwykłej formy. Zmiennokształtni mogą sobie przez stulecia siedzieć pod jakąkolwiek postacią i nic im nie jest, poza tym mogą sobie przeskakiwać dowolnie między różnymi formami. Tak więc...
- Weź sobie daruj te naukowe gadki - przerwał mu Ethereal. - I powiedz wreszcie, jak mam zamienić się z powrotem w siebie! Nie zamierzam paradować po mieście z ogonem.
- Nawiasem mówiąc, masz też rogi na głowie - powiedział z pewnym rozbawieniem Ekari, a Ethereal natychmiast sięgnął, by to sprawdzić, po czym rzucił urażone spojrzenie magowi, gdy niczego nie znalazł. Ten zachichotał. - No dobrze, żartowałem. Nie masz rogów. Jedyny sposób jaki znam na zamianę powrotną to skupienie się. Na samym sobie. Po prostu skupiasz się, ściągasz energię i wracasz do siebie, ale, jak już mówiłem, to nie ta sama zmiennokształtność co moja, więc nie wiem, czy to ci pomoże. Ale spróbować możesz.
Ethereal odetchnął głęboko. Żeby się skupić, musiałby się uspokoić i na chwilę zapomnieć o złości, a nadal go ogarniała, ilekroć spoglądał na Władcę Pogody, zamknął więc oczy i wyobraził sobie, że go tam wcale nie ma. To było chyba najtrudniejsze ze wszystkiego, bo nadal słyszał jego świszczący oddech i ciche chichotanie, a wzmocniony słuch nie bardzo pomagał w zignorowaniu tych odgłosów.
Co potem? Chyba powinien skupić się na sobie, tym poprzednim sobie, bo właśnie nim chciał się na powrót stać. Z wyglądu, charakter wciąż posiadał ten sam. Nietrudno było przywołać obraz samego siebie, widywał się w końcu codziennie w lustrze, chociaż podejrzewał, że może widzieć samego siebie trochę inaczej niż rzeczywiście wyglądał.
Nie, to odpada. Zamiast tego pomyślał o obrazie, który kiedyś Ignea dla niego zrobiła, ze swojej czystej życzliwości. To był jego portret, na którym postanowiła uwiecznić bardzo dokładnie całą jego osobę. Pamiętał jak spoglądał na ten malunek i zastanawiał się, czy naprawdę tak wygląda - z tą bladą skórą, włosami co wyglądały jak gniazdo dla ptaków, długim nosem. Nie przypominał sobie, żeby miał taki długi nos, ale w sumie Ignea też taki miała, więc to mogła być prawda. Te wielkie szpiczaste uszy, zawsze wcześniej miał wrażenie, że były choć ciut mniejsze.
I teraz tylko ściągnąć energię, to pewnie chodziło o magię... niby jak miał to zrobić? Nie był żadnym magiem, nikt go nigdy nie uczył magicznych sztuczek. Potrafił w ogóle coś takiego zrobić? Przecież są takie rzeczy, które umieją robić tylko magowie, jeśli chodzi o magię. Nie był pewien, co dalej.
Usłyszał zduszony pospiesznie okrzyk Władcy Pogody, więc otworzył oczy i spojrzał na niego ze złością. Zamrugał zdziwiony i rozejrzał się. Widział na powrót normalnie, nie czuł też ogona. Najwyraźniej się udało. Uśmiechnął się i wtedy wyczuł kły. Dobrze, może nie wszystko poszło jak trzeba. Ale przynajmniej jakiś postęp był.

~*~


Thin przyglądał się dziwnemu urządzeniu z wielką uwagą, starając się ogarnąć wzrokiem każdy szczegół, ale widać było po jego minie, że nie ma pojęcia, co to jest. Ignea usiadła na jednym ze stolików w warsztacie, uprzednio zrzucając wszystko co na nim było na podłogę. Właściciel trochę się o to burzył, ale w końcu odpuścił i gderając pod nosem, po prostu sobie poszedł, zostawiając tę dwójkę samą z dziwną maszyną, której i on nie rozumiał.
Nie mogąc przez obserwację odkryć, do czego to coś służy, Thin zgarnął kilka narzędzi i zaczął rozkładać maszynę. Robił to ostrożnie, jakby rozbrajał bombę i właściwie to mogło tak być. Ignea przyglądała się temu z zainteresowaniem. Sama właściwie w ogóle nie znała się na żadnych mechanizmach, co wcale nie znaczyło, że nie była ich ciekawa. Właściwie to była ciekawa wszystkiego, czego nie rozumiała.
Thin rozłożył niemal wszystko na czynniki pierwsze i teraz tylko się przyglądał. Część która była ekranem nadal migała wesoło, ale kuzyn jakoś nie chciał przy niej majstrować i dowiadywać się, co znajduje się w środku. Ignea próbowała zabrać ekranik i sama zamierzała go rozkręcić, ale Thin ją powstrzymał.
- Zostaw - powiedział z powagą, jaka rzadko gościła w jego głosie. - To jest nafaszerowane ludzką magią, nie mam pojęcia, co może być w środku. Może to tylko napęd mechanizmu, ale równie dobrze to może być jakaś klątwa, która nas pozabija, jeśli to tkniemy. Więc nie tykaj tego.
- Ludzkie klątwy! - prychnęła z drwiną Ignea. - Tak jakby słaba ludzka magia była w stanie nam zagrozić!
- Każda magia jest w stanie nam zagrozić - odpowiedział Thin, patrząc na nią jak na wariatkę. Uśmiechnęła się tylko złośliwie. - Dobra, nieważne, nie było tematu, po prostu tego nie dotykaj i będziemy mieli spokój. Obserwuję cię!
Kolejny uśmiech. Thin przewrócił oczami i zaczął przekładać rzeczy, ustawiając je na różnych miejscach, jakby to miało jakieś znaczenie. Dla niego pewnie miało, ale Ignea tylko przyglądała się tępo każdej części, nie rozumiejąc zupełnie nic.
- Bingo! - wykrzyknął w końcu Thin. - Spójrz tylko na to, oto nasze rozwiązanie!
Ignea spojrzała na rzeczone rtor1;, ale mogła tylko powiedzieć, że nadal nic z tego nie rozumie. Thin warknął cicho, najwyraźniej niezadowolony, że jego kuzynka nie widzi czegoś, co jest oczywiste.
- Widzisz te rurki? Specjalnie oprawione, żeby przepuszczać wszystko z wyjątkiem energii magicznej. Poza tym te wszystkie mierniki... to po prostu musi być maszyna, do zbierania i przetwarzania magii.
- Mów po vittańsku, bo cię nie rozumiem.
- To taki mały mechaniczny mag - powiedział Thin tonem, jakby tłumaczył coś dziecku. - Zbiera magię z otoczenia i czaruje cały czas to samo zaklęcie. Jakie zaklęcie, to nie wiem, ale nie zamierzam ryzykować i otwierać tego... czegoś - dodał, wskazując na ekran.
Ignea też na niego spojrzała, jej oczy błysnęły psotnie. Jednak nie była na tyle głupia, żeby sprawdzać co w nim jest, będąc narażoną na spojrzenie Thina. Może nie był on zbyt silny, ale za to miał przewagę w postaci swojego diabelskiego ogona. A akurat te ogony miały to do siebie, że potrafiły całkiem mocno przywalić, więc lepiej było nie ryzykować.
- Tylko po co wbijać coś takiego w ziemię w naszym lesie? - zapytała, po części żeby odpędzić od siebie ciekawość, ale też naprawdę chciała to wiedzieć. Thin podrapał się po głowie.
- Cóż, gdzie jak gdzie, ale w Złotej Puszczy jest chyba najwięcej magii... w każdym razie na tym kontynencie - powiedział, nadal przyglądając się częściom i rozmyślając. - Jak chcesz zgarniać potężną magię, to tylko stamtąd, każdy to chyba wie. Ale po co im to... cóż, wszyscy bywamy chciwi, czyż nie?
- Czyli że nie wiesz i próbujesz udawać, że wiesz?
- Dokładnie! Pomożesz mi w sprzątaniu?
Ignea rozejrzała się po warsztacie, w którym był równie brudno, jak zawsze. Z jednej strony nie lubiła sprzątać, tego przecież nikt nie lubił, a co dopiero takiego bałaganu, ale z drugiej... było tutaj tyle rzeczy, które mogłaby obejrzeć. Ani Thin, ani wynalazca, którego imienia właściwie nie pamiętała, nigdy nie pozwalali jej niczego dotykać, bo pewnie by to zepsuła, albo i kogoś zabiła. Pewnie mieli rację. Ale i tak chciała to wszystko posprawdzać. Gdyby jednak teraz okazała nadmierny entuzjazm, nie byłaby sobą.
- A co niby będę z tego miała? - zapytała, mierząc spojrzeniem kuzyna. Nie okazał zdziwienia, tylko się zastanowił, jak by ją przekupić.
- Em... może naprawię ci budzik? - zaproponował niepewnie. - Et mówił, że ostatnio ci się zepsuł. Mógłbym ci go też podrasować, tak więc...
- O, wiem! - Ignea go nie słuchała, a raczej słuchała, tylko zignorowała. - Naprawisz mi wreszcie i oddasz moją deskę! To będzie dobry układ. Inaczej pewnie bym musiała czekać wieczność, aż zechce ci się ruszyć swój leniwy zad i to zrobić.
- Kiedy... kiedy ja... - chciał zaprotestować Thin, ale zamilkł i tylko westchnął z rezygnacją, po czym zaczął zbierać części dopiero co rozłożonej maszyny.
Ignea uznała to za zgodę na jej plany i ochoczo podjęła się sprzątania. A raczej tego, co nazywała sprzątaniem. Po prostu podnosiła wszystko, co ją zainteresowało, przyglądała się temu, ewentualnie trochę się tym pobawiła, a potem odkładała to na inne miejsce i tak cały czas. Thin zdawał się tego nie zauważać, zupełnie zajęty sprzątaniem swojej części warsztatu.
Szczególnie zaciekawiły ją malutkie mechaniczne modele. Wiedziała, że, w przeciwieństwie do większości rzeczy w tym miejscu, je akurat wykonał Thin, były nawet podpisane. Zawsze gdy przyjeżdżał, robił malutkie zmechanizowane modele, na podstawie swoich drewnianych, które akurat tworzył w domu. A potem sprawdzał, czy działają. Większość z nich zmieniała się w kupki popiołu albo tworzyła małe wybuchy, niemniej były i takie, które sprawdzały się doskonale.
Ignea podniosła model stateczku. Wyglądał jak zwykły starodawny statek, który żegluje sobie po morzu, tyle że z jego boków, zamiast wioseł, wystawały skrzydła w kształcie piór, które w większej części były zrobione ze szkła. Zamiast zwykłych płaskich żagli, były długie paski materiału, wijące się spiralnie wokół masztów. Według niewielkich literek na spodzie, było to coś, co nazywało się Szybującym Statkiem. Po co statkom było szybować w dobie takich maszyn jak samoloty i helikoptery, tego Ignea nie wiedziała. Kliknęła niewielki przycisk, a mały mechanizm zatrzeszczał, skrzydła poszły w ruch i po chwili stateczek zataczał koła w powietrzu, a żagle kręciły się wokół masztów jak szalone. Wyglądało to nawet całkiem ładnie.
- Myślałem, że mieliśmy sprzątać, a nie przyglądać się Szybującym Statkom - rzekł Thin, podchodząc do niej i łapiąc swój model, który chyba właśnie zamierzał wylecieć przez otarte drzwi. - Więc może jednak łaskawie zaczniesz sprzątać.
- Po co ci taki Szybujący Statek? - zapytała Ignea, nadal przyglądając się malutkim skrzydełkom, które zaczynały się poruszać coraz wolniej i wolniej, aż w końcu zamarły. - Znaczy po co komu w ogóle latający statek? Jest już pełno latających maszyn.
- Ale tylko w obrębie planety - powiedział Thin, odkładając swój model na półkę. Ignea chciała zapytać, o co właściwie mu chodziło, ale jego mina mówiła, że nie zamierza tego wyjaśniać. - Dobra, sprzątamy. Elhay się zdenerwuje, jak zostawię mu taki bałagan i sobie po prostu wyjadę.
- Wyjedziesz? - zdziwiła się Ignea, upuszczając dopiero co podniesioną metalową część, a ta spadła jej na stopę. Dziewczyna zaklęła głośno i zaczęła podskakiwać na jednej stopie, masując rękoma drugą, jakby to mogło jej pomóc uśmierzyć ból.
- Tak, wyjadę. - Thin jakby nagle posmutniał. - Pewnie zostalibyśmy dłużej, ale matka mówi, że przyszły do niej jakieś niezwykle ważne listy o zamieszkach w mieście i mamy tam wrócić.
- Skoro są zamieszki, to po co wracać? Nie lepiej by było, jakbyście tutaj zostali, aż się uspokoi?
- Niby tak, ale wiesz...
Nie dokończył, ale miał rację: może nie do końca wszystko rozumiała, ale wiedzieć, wiedziała. Miało to jakiś związek z dziwnym sposobem rządzenia Miastem Statków, nazywali to zebraniem Rady Starszych czy coś w tym stylu i tego dnia wszyscy starsi mieszkańcy miasta się zbierali, żeby zagłosować. Niby fajnie, bo demokratycznie, ale oni musieli głosować dosłownie w każdej sprawie, nawet najgłupszej. Czy chcecie, żeby naprawić oświetlanie w mieście? Czy powinno się zamykać na noc bramy miasta? Czy przestępców trzeba łapać? Czy powinno się tłumić zamieszki? A ptaki to ćwierkają czy mruczą? Naprawdę było kiedyś takie pytanie. To dziwne, ale mieszkańcy chyba wtedy sobie zakpili i sto procent głosów, jakie oddano, były postawione na miauczenie.
Chodziło o to, że żeby te wszystkie wybory były ważne, co najmniej połowa ich miasta musiała zagłosować. A mało komu chciało się głosować, jeśli chodziło o tak bzdurne rzeczy, jakby to nie było oczywiste i często trochę do tej połowy brakowało. Właściwie to trochę więcej niż trochę. Więc, jeśli zamieszki chciano powstrzymać, liczył się każdy głos, a rodzina Eartlie'ich była chyba najliczniejszą w całym mieście.
Och, no tak, ale dzieci nie mogły głosować, jednak póki nie były dorosłe, głosowali rza nier1; rodzice. Jedenaście dodatkowych głosów do dyspozycji to całkiem sporo, tak więc ich ukochani rodzice mieli naprawdę dużą władzę, a z takiej władzy należało korzystać.
- A wiecie chociaż, co to za zamieszki? - zapytała Ignea, żeby odpędzić złe myśli. Bardzo lubiła gdy Thin przyjeżdżał, bo wreszcie miała kogo zasypywać pytaniami, kto nie był jej bratem.
- E, nie, ale chyba mają jakiś związek z radą miasta - wydukał Thin, przyglądając się uważnie jednemu ze swoich modeli, który przedstawiał nic innego, jak zrobioną przez niego, latającą deskę. Pierwszy jej pełnowymiarowy prototyp oddał właśnie Ignei. - No wiesz, mają dość tych idiotycznych głosowań i dziwne jest, że w sprawie tego też chcą zrobić głosowanie, ale co poradzisz?
- Nie mógłbyś zostać? Chociaż ty? Przecież dopiero co przyjechaliście!
- Mam twoją deskę - rzekł, wyraźnie chcąc zmienić temat i nie odpowiadać na to pytanie, co właściwie samo w sobie było już odpowiedzią.
Odłożył malutki model na jeden ze stolików i poszedł na zaplecze, żeby stamtąd przynieść ozdobiony bogatymi malunkami, na pozór zwykły kawałek drewna. Gruby może na jakieś dwa centymetry - nikt nigdy tego dokładnie nie sprawdził - szeroki, wystarczająco na tyle, żeby mieściły się na nim stopy nawet dorosłej osoby, która nosi bardzo duży rozmiar buta. Z tyłu przymocowane były dwie drewniane kulki, a w nich wydrążone maleńkie otwory, w których lśnił delikatnie niebieski pyłek.
- Naprawiłem ją już wcześniej - powiedział, podając Ignei deskę. - Tylko, no... nie miałem kiedy oddać. Już nie powinna tak trzeszczeć i się wyłączać, jak zaczniesz przyspieszać... Co wcale nie znaczy, że masz przyspieszać! - dodał szybko i pogroził jej palcem. - Weź się też pozbądź tego nawyku skakania z wysokości, bo znów upadniesz i jeszcze złamiesz coś więcej, niż tylko deskę, a mnie się nie chce przychodzić na twój pogrzeb.
- Serio? Nawet jakby był tort? - zapytała bezczelnie Ignea, pokazując mu w uśmiechu wszystkie zęby.
Kąciki ust Thina drgnęły, ale nie uśmiechnął się. Po prostu się odwrócił i wrócił do sprzątania swoich klamotów, dając znak Ignei, że może już iść, on sobie sam tutaj poradzi. Dziewczyna posmutniała, ale wiedziała, że jeśli zostanie, tylko zdenerwuje kuzyna, więc wyszła z warsztatu. Postanowiła wrócić do domu. Może Et wreszcie łaskawie się zjawi i wyjaśni jej swoje dziwne zniknięcie.

~*~


Ethereal uśmiechnął się i spojrzał na swoje odbicie w lustrze, ale jego zęby, choć już prostsze niż wcześniej, nadal przypominały kły. Warknął ze złością i spróbował jeszcze raz. Nic się nie stało, nadal szczerzył się, pokazując zęby, które zupełnie do niego nie pasowały. Spróbował więc z uszami, które były jednak za wielkie i za długie, nawet jak na niego. Poza tym nadal słyszał wszystko zbyt głośno. Nie chciał zachować nadwrażliwych uszu na wieczność.
- Nie spiesz się - rzekł spokojnie Ekari, który siedział na krzesełku i popijał sobie herbatę, która już dawno powinna wystygnąć, ale mimo tego, wciąż leciała z niej para. - Powinieneś się skupić, a tego nie da się zrobić w pośpiechu.
- Nie prosiłem cię o rady! Gdyby nie ty, nie wyglądałbym teraz jak jakiś... jakiś... początkujący krwiopijca!
- Wampiry tak nie wyglądają! - zaprotestował Władca Pogody, natychmiast biorąc do ręki swój dziennik i zaczynając go kartkować. Ethereal przewrócił oczami, które już były całkiem normalne.
- Powiedziałem krwiopijcy, a nie wampiry - prychnął chłopak, nadal przyglądając się nadzwyczaj dokładnie swoim zębom. Zobaczył zainteresowanie na twarzy Ekariego, więc ciągnął dalej. - Wiesz, jest między nimi różnica i ty akurat powinieneś to wiedzieć. Krwiopijcy to ten starożytny lud, co zamieszkuje jaskinie, nawiedzone domy, czasem cmentarze i właściwie nie wychodzi na światło dzienne, więc nikt nie ma pojęcia, jak wyglądają dokładnie. Ale że wielkie kły i czerwone oczy to wiadomo doskonale. Wysysają i zabijają prawie każdego, kto wejdzie na ich teren, czasem komuś uda się zbiec, ale to rzadko. A wampiry to ich przodkowie, ich i jakiejś innej rasy, są słabsze, mniej przerażające, no i trochę lepiej znoszą światło. Ale ogólnie to wampiry są słabe. Nie wiesz tego, panie wielki odkrywca? Przecież to jest w każdym podręczniku do historii!
- Nie, nie wiedziałem tego - odpowiedział Ekari, notując pospiesznie wypowiedziane przez Ethereala słowa, co nieco rozbawiło chłopaka. - W przeciwieństwie do ciebie, nie mam aż tyle wolnego czasu, żeby włóczyć się po bibliotekach i sprawdzać wszystko w książkach, a za moich czasów edukacja takich tematów po prostu nie ogarniała.
- Za moich czasów też nie ogarnia - odpowiedział Ethereal, a jego uszy nagle zamachały, jak u jakiegoś psa i zmniejszyły się do normalnych rozmiarów, co przyjął z ulgą. - Moja siostra by to ujęła tak: jestem kujonem. Co znaczy, że lubię się uczyć i uczę się dużo, także tych rzeczy, o których nauczyciele mówią, że nie są mi potrzebne.
- Nigdy nie wiadomo, jaka wiedza może ci się przydać - rzekł przemądrzałym tonem mag, a Etheral spojrzał na niego i zastanowił się czy nie przyłożyć mu w nos, który wydawał się być zbyt prosty.
Powstrzymał się od tego całą siłą woli i znów spróbował przywrócić normalny kształt swoim zębom. No dalej, zmieńcie się, myślał uparcie, wbijając wzrok w lustro tak mocno, że gdyby mógł, rozbił by je samym tym spojrzeniem. Ale tak się nie stało, dalej tylko gapił się na samego siebie i nic się nie zmieniło. Mruknął pod nosem coś, co z całą pewnością nie spodobałoby się jego ojcu.
- A może zawrzemy układ? - odezwał się nagle Ekari, jakby coś mu przyszło do głowy. Ethereal prychnął z niechęcią.
- Układ? A jaki ty niby chciałbyś mieć układ? - zapytał, nie odwracając się do niego, tylko nadal przeglądając się w lustrze. - Raczej nie układam się z osobami, które na mnie napadają, taką sobie zasadę ułożyłem.
- Mógłbym cię uczyć - rzekł wesoło Ekari, a Ethereal natychmiast się obrócił, żeby wyrazić swój sprzeciw, jednak mag jeszcze nie skończył. - Przekazywać ci wiedzę o magii, bo mimo że nasze moce są różne, to każda magia ma te same korzenie. A w zamian ty byś się dzielił swoją wiedzą. To wspaniały układ!
- Zapomnij, nie zamierzam się tego uczyć! - wykrzyknął Ethereal. - Wszyscy wiedzą, że magia jest niebezpieczna! Nie zamierzam kiedyś skończyć, zamieniony w ropuchę!
- Nie jest bardziej niebezpieczna niż sztylet czy pistolet - stwierdził lekceważącym tonem Ekari, wzruszając ramionami. - To narzędzie jak każde inne, trzeba tylko umieć się nim posługiwać. Poza tym i tak będziesz musiał się tego uczyć, bo od teraz, kiedy już wiesz o tym, że możesz zmieniać kształt, będziesz go zmieniał odruchowo, nawet nieświadom tego. Używanie magii i niewiedza, jak jej używać: to jest niebezpieczne.
- Zgrywasz się - prychnął chłopak, ale gdy przyjrzał się twarzy maga, musiał jednak stwierdzić, że nie było na niej ani cienia nieszczerości. Zająknął się. - Ee... dobra, jednak się nie zgrywasz. Ale... ale... daj mi to przemyśleć, dobrze? Nie mogę tak po prostu... tak od razu...
Ekari skinął ze zrozumieniem głową i wrócił do popijania swojej herbaty, która jakimś cudem nadal była gorąca. Ethereal jeszcze raz spojrzał w lusterko i wytrzeszczył zęby. Nic. Nie zamierzał jednak siedzieć przez wieczność w tej wieży z szalonym magiem. Uznał ciszę za znak, że może już sobie pójść i czym prędzej wyniósł się z gabinetu Ekariego. Pędem zbiegł po schodach i z ulgą powitał drzwi wyjściowe.
Ruszył w stronę domu. Zastanawiał się czy Ignea tam siedziała i czekała na niego, ze swoją złowróżebną miną, jak to miała w zwyczaju czynić, czy też udała się na wycieczkę do lasu, bo znudziło jej się czekanie. Ethereal spojrzał w górę, gdzie dwa słońca powoli ścigały się o to, które z nich pierwsze schowa się za horyzontem. Było już późno. Żałował, że nie wziął zegarka, ale zamiast się mocniej przejmować, tylko przyspieszył kroku, by jak najszybciej dotrzeć do domu.



Jakieś moje rzeczy: SorceressIgnis(dA), MrsTanato(dA), Moja strona

Odwiedź galerię "zgadzania się"

Przychodzę tu głównie na dramy
52984863 Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~Crazy Princess
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 01-11-2016 11:55
Mam uczucia to zostawię następny ślad i mam nadzieję, że mnie nie zjesz. Pojawiły się dziwne r przed słowami jak "rjakoś". Nałapałam jedną literówkę. Tak to jak zawsze koniecznie musi być bezbłędnie żebym nie miała co Ci wytknąć ;_;. Dobrze to teraz może coś o fabule. Pomysł z zmiennokształtnością, jak i sama historia fiorów naprawdę mi się spodobała. Opisów wciąż jest dużo i są naprawdę dopieszczone do granic możliwości. Coraz bliżej poznajemy szczere rodzeństwo i to jest naprawdę fajne. Ech, za dużo coś tu piszę górnolotnych słów :v. Sposób rządzenia w stronach Thina jest głupi i ciekawe, czy pokażesz (opiszesz) głosowanie. Co by tu jeszcze hm... Dobrze, że nie dałaś tego, że Etherealowi nagle udaje się powrót do siebie, bo jest nie wiadomo kim tylko, że stopniowo zaczyna rozumieć co się z nim dzieje i jakie to daje mu to możliwości. Hm. Mało było Igneii (nie wiem czy dobrze odmieniam) w tych rozdziałach, o! To ci wytknę, bo rzeczywiście za dużo gadam jaki ten twór jest wspaniały. Tak mi się spodobała postać dziewczyny, że odczułam trochę tam jej brak. No, ale (niestety) jej brat też jest "bohaterem" interesującym i godnym uwagi. Mag wydaje mi się być jakiś podejrzany. Nie ufam mu xd. Czekam na dalszy ciąg zdarzeń i życzę weny. Albo nie. Bo jeszcze zostaniesz mianowana Królową Pisania :v. Jak zawsze nie umiejąca pisać komentarzy uczennica pozdrawia.


All I ever wanted was the world.


I'm like porcelain
Credit dla Arii za av :3
Moja grafa/// Strażniczki Ziemi (OP) /// Winxowe AMV /// Wattpad
52292437 http://crazyxreversium.blogspot.com/ Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~x-Ritsu
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 03-11-2016 21:52
Elo ;p. Dobra, chciałaś wytknięte błędy, to masz. Tylko się nie obraź, jak zabrzmię zimno i wrednie, bo zdarza mi się to dość często, choć próbuję z tym walczyć jak mogę.

Właściwie to nie mógł za bardzo pocieszać innych, prawiąc im typowe gadki że rwszystko będzie dobrze" czy rjakoś się ułoży" albo też rnie martw się, to nic takiego", bo po prostu nie mógł kłamać.

Podstępny Writer podmienił ci cudzysłowie na takie, którego WB nie czyta mruga.


(...) i chyba nadal podejrzewał, że to Ignea podwędziła mu księgę, mimo iż dziewczyna się wszystkie wyparła

Chyba chodziło o słowo "wszystkiego".

Dohe odskoczył, chwiejąc się lekko. Kij trącił go tylko lekko w nogę.

Nie wygląda mi to na celowe poetyckie powtórzenie. Lepiej byłoby zamienić konstrukcję drugiego zdania na następującą: "Kij trącił go powierzchownie w nogę".

pewnie w ogóle nie zwrócił by uwagi na siedzącą na murze postać.

Partykułę "by" z czasownikiem w osobowej formie piszemy łącznie, a więc "zwróciłby".

Robi to powoli, żeby nie było tego widać, ale Ethereal to widział bardzo dobrze.

Ups, przeskoczyłaś do czasu teraźniejszego na początku tego zacytowanego wyżej zdania, ale to pewnie literówka i zjadłaś po prostu "ł".

Połowę jego twarzy i część obu rak pokrywały szarawe łuski (...)

Widzisz, rak nawet tutaj się dostał lol.

któremu można by rozkazywać o zastanawiał się

Literóweczka, powinno być "i" zamiast "o".

bo drzwi na końcu schodów zawsze był zamknięte

Śmiem twierdzić, iż powinno być "były" :D. Koniugacja się kłania. Ale tak na serio, to pewnie kolejna literówka, po prostu nie dopisałaś literki. Bywa i tak.

Podłoga znajdowała się tylko w pomieszczenia

Rany, albo ty tu na tej końcówce masz dużo literówek, albo ucięło ci podczas kopiowania. Powinno być "w pomieszczeniach".

i tak wraca na tą samą drogę

TĘĘĘĘĘĘĘĘ.

Ignea spojrzała na rzeczone rtor1;, ale mogła tylko powiedzieć

I znów podmienił się cudzysłów.

Ignea rozejrzała się po warsztacie, w którym był równie brudno, jak zawsze.

Nie mam pomysłu jak skleić to zdanie, żeby nie było tylko krótkim komentarzem wytykającym błąd, więc powiem, że powinno być "było równie brudno". Cóż, znów literówka.

podchodząc do niej i łapiąc swój model, który chyba właśnie zamierzał wylecieć przez otarte drzwi.

Nikt nie otarł drzwi, wnioskuję więc, że powinno być "otwarte", co wynika z kontekstu, no ale... Pozory mylą, zależy co miałaś na myśli.

głosowali rza nier1; rodzice.

I kolejny raz podmianka z cudzysłowiem.

Dobra, koniec jeżdżenia po tym cudownym utworze literackim. Zacznijmy może od kolejnego cytatu, którym najwidoczniej musiałaś zainspirować się twoim, wcześniej napisanym do mnie, a później powielonym przeze mnie do Czat.
Co wcale nie znaczy, że masz przyspieszać! - dodał szybko i pogroził jej palcem. - Weź się też pozbądź tego nawyku skakania z wysokości, bo znów upadniesz i jeszcze złamiesz coś więcej, niż tylko deskę, a mnie się nie chce przychodzić na twój pogrzeb.
- Serio? Nawet jakby był tort? - zapytała bezczelnie Ignea, pokazując mu w uśmiechu wszystkie zęby.
.
He he, taki śmieszek z tego Thina.
Przeczytałem dwa zaległe rozdziały i mogę ze stoickim spokojem stwierdzić, iż wyszły ci świetnie. Bardzo spodobał mi się Ekari. Na początku myślałem, że to krętacz, a potem doszedłem do wniosku, że został całkiem nieźle i wyraziście wykreowany. Słyszałaś to już pewnie z miliard razy, ale powiem jeszcze raz: wszystkie twoje formy pisemne oddają realistyczne uczucia, powagę i niepowagę. Wszystko szybko i zgrabnie się czyta, tworzy jedną, spójną całość - mimo tych wszystkich literówek, które zdążyłem ci wytknąć powyżej. Interesująco rozwinęłaś postać Ethereala, jego charakter wydaje mi się być wojowniczy, tak samo jak ten Ignei, chociaż Et nie jest aż tak okrutny i powiedzmy sobie szczerze, to Nea nosi spodnie. Jego nieporadność co do zmiennokształtności wprowadziła bardzo dobrze rozwinięty wątek. Zawsze przykuwają moją uwagę wszelakie magiczne istoty, a w szczególności te stare, z siwymi brodami, które wiedzą bardzo dużo. Momentami potrafiłaś nieźle rozbawić po to, by akapit niżej zacząć dramat ewentualności wyjazdu Thina do matki. Mimo niezbyt dużej ilości opisów postaci, emocjami nadpisujesz wszelkie braki w tym aspekcie, obwód się zamyka i równowaga na świecie zostaje zachowana. Mam wrażenie, że Vaila jest choć trochę inspirowana Veril, aczkolwiek tylko ze względu na jej drugie imię. Normalnie charakterem, z tego co wiem, różni się diametralnie, bo Veril jest cicha, (zazwyczaj) stara się być miła, a Vaila to taka typowa kobieta, która skomentuje każdą odpowiedź faceta na zadane przez nią wcześniej pytanie w sposób negatywny, zupełnie tak, jakby mężczyzna za każdym razem chciał ją obrazić. "Wyglądasz brzydko" - o nie, ty już mnie nie kochasz. "Nie mam zdania" - to cię namawia do wypowiedzi, bo przecież się nie wkurzy. "Wyglądasz ślicznie" - aha, to pewnie tylko w tym! lol
Reasumując, tę opinię napisałem i przeczytałem zaległe rozdziały z własnej inicjatywy, o której nawet nie miałaś pojęcia, tu niespodzianka - ot, taka ze mnie dobra dusza. Akcja tego opowiadania jest wysubmlimowana, klimat magiczny, a sposób napisania genialny. Nie mam zamiaru wytykać ci nieścisłości w fabule, ponieważ żadnego tu nie widzę. No to nic, mogę ci teraz życzyć tylko symbolicznej weny. Czekam na następne rozdziały, strasznie fascynuje mnie, co tam wymyślisz dalej ;>. Mam już teorie spiskowe, ale zachowam je dla siebie. Pozderki serce.




Strona | DeviantART | MyAnimeList

pisz na gg http://xritsu.j.pl Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~Ignis
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 04-11-2016 21:29
Ile błędów! Idę zapaść się pod ziemię.
No nie, żartuję. Niespodzianka, nadal musicie mnie znosić. Postaram się ograniczyć wszystkie te błędy i sprawdzić wszystko dwadzieścia razy, ale nie obiecuję, że zawsze będzie idealne.

Rozdział V
Niewidzialny


Oczywiście, że zrobiła mu awanturę. Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Ignea siedziała znudzona na kanapie, rozłożywszy nogi na stole i czytała ukradzioną od Thina książkę, mówiącą o maszynach, których i tak nie rozumiała, kiedy do domu, jak gdyby nigdy nic, wkroczył Ethereal, wyglądający koszmarnie, pan ostatnie nieszczęście. Włosy miał przyklapnięte i potwornie czarne, wyglądały na mokre, twarz była dziwnie sina, na sobie miał nadal strój ćwiczebny, tyle że właściwie były to już tylko strzępy.
Nawet nie zamierzała udawać, że wszystko jest w porządku, jak to czasem robił ich ojciec, żeby pod koniec rozmowy wyładować swoją złość. Od razu zaczęła na niego krzyczeć, tak że aż meble zadygotały, a wszyscy postronni świadkowie szybko pouciekali, byle znaleźć się gdziekolwiek indziej. Ignea wrzeszczała najgłośniej jak umiała i pewnie pobudziła przez to sąsiadów, którzy już przygotowywali się do snu, ale miała to gdzieś.
Ethereal tylko stał w wejściu i się na nią gapił pustym wzrokiem, zupełnie jakby ignorował jej słowa, co tylko jeszcze bardziej ją denerwowało. Kiwał kilka razy głową, na znak, że rozumie, a potem, bez ani jednego słowa, bez niczego, po prostu wszedł do domu i zniknął na schodach prowadzących na górę.
Ignea zaniemówiła. Stała na środku salonu, oszołomiona. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się, żeby ktoś ją tak zignorował. Ani jednego gniewnego słowa, ani jednego morderczego spojrzenia, zupełnie żadnej reakcji. Wszyscy zawsze reagowali jakoś na jej słowa, bo zwykle były one bardzo dotkliwe. A teraz, kiedy wygłosiła chyba najbardziej płomienną ze swoich mów, brat ją po prostu zignorował!
Nie wiedziała, co o tym myśleć. Powieka jej zadrgała. Cała ta sytuacja sprawiła tylko, że jej złość jeszcze się nasiliła. Odetchnęła głęboko, ale to nie pomogło. Nigdy nie pomagało. Nie, tak nie mogła rozładować swojej złości i dobrze to wiedziała.
Uderzyła stopą w jeden koniec swojej dopiero co odzyskanej deski, która leżała na podłodze, a ta podskoczyła wysoko. Ignea złapała ją zręcznie i nie oglądając się za siebie, nie zabierając płaszcza, nie zmieniając nawet luźnego ubrania, po prostu wyszła z domu, w chłód wieczoru, a wiatr otoczył ją, bawiąc się jej włosami.
Nie przejęła się tym, że jej ciało natychmiast powiadomiło ją, że jest zbyt zimno. Ruszyła dumnym krokiem ulicą, rozglądając się dookoła. Jeśli w którychś domach paliły się światła, to i tak już powoli gasły. W jednym z okien, wyciętym w wyjątkowo starym drzewie, ukazała jej się wesoła twarzyczka jakiejś dziewczynki, ale wystarczyło spojrzenie Ignei, by mała znikła. Ignea domyślała się, że jej oczy płoną, jak to mawiał jej brat. Płoną wściekłością.
Przez chwilę włóczyła się po mieście, rozglądając się dookoła i szukając jakiegoś wysokiego drzewa albo budowli, aż w końcu jej wzrok padł na Pogodną Wieżę, stojącą na obrzeżach, tuż za murem oddzielającym resztę Złotej Puszczy od Miasta Kwiatów. O tak, to była niewątpliwie najwyższa budowla w całej okolicy, a wspięcie się na nią graniczyło z cudem. Tak w każdym razie mówili starsi fiorzy. Ignei kilka razy udało się wejść dość wysoko po ścianie, choć tylko raz dotarła na sam szczyt i wdarła się przez nieosłonięte niczym okno do gabinetu Władcy Pogody i ukradła mu książkę magiczną. Nikt tego nie wiedział, ale nadal miała ukryte w pokoju notatki, a kilka zaklęć nawet pamiętała, choć nie bardzo miała ochotę ich używać. To było to, co można by nazwać magią zaawansowaną, a ona nawet nie znała się na podstawowej. Pomna na stare historie, które opowiadały o tym, jak magia niszczyła niedoświadczonych i słabych, postanowiła jednak nie igrać z takimi mocami.
Czemu by nie powtórzyć tego wyczynu i nie wspiąć się znów na sam szczyt wieży? Nie stanąć na samym czubku szpiczastego dachu i nie skoczyć z niego? Skakała już z wielu różnych budowli w mieście. Kiedyś wspięła się na szczyt budynku Rady, na wieżę zegarową. Był to jej pierwszy taki wyczyn. Stała sobie wtedy na dachu i przyglądała się tym wszystkim fiorom w dole, którzy gapili się na nią ze strachem i niedowierzaniem. I te wszystkie wrzaski, kiedy skoczyła... A potem wesoło obsypał ich błękitny pył z deski, kiedy znowu poderwała się w górę. Ethereal wtedy porządnie na nią nakrzyczał. Na Thina też. Ale że Ethereala nikt nigdy nie traktował poważnie, Ignea zignorowała go, a Thin poprawił niedociągnięcia z pyłem, tak że jego wynalazek już nie sypał nim na prawo i lewo.
Następnego skoku Ignea dokonała już w lesie, wspinając się na jedno z najwyższych drzew, jakie wtedy znalazła. Tego już nikt nie oglądał, ale za to dziewczyna nabawiła się trochę przetarć i ran, kiedy zahaczały o nią gałęzie drzew. Wyglądała wtedy, jakby jakiś dziki zwierz ją napadł i postanowiła więcej z drzew nie skakać, co znacznie ograniczyło jej możliwości.
Potem już wspinała się na każdy wysoki budynek, jaki zauważyła, a wszystkich w końcu zaczęły nudzić jej wyczyny i nie zbierali się już tak tłumnie, co nie znaczyło, że nie było kilku ciekawskich. Kiedyś skoczyła z muru, ale wtedy właśnie połamała sobie deskę, bo źle policzyła odległość. Deska rozwaliła się już na ziemi, więc upadek nie był bardzo bolesny, co wcale nie znaczyło, że był bezbolesny. Cały następny dzień narzekała, że nogi ją bolą.
Potem oddała deskę kuzynowi do naprawy i już tylko wspinała się na wysokości, chcąc podziwiać widoki, ale schodzenie potem było strasznie irytujące. Jaki był sens wspięcia się tak wysoko, skoro nie można było potem sobie skoczyć?
A teraz, kiedy wreszcie odzyskała swój skarb, mogła się wspiąć na najwyższą z wysokich budowli, jaką była stara Pogodna Wieża. Pamiętała, jaki widok rozpościerał się z okien położonego najwyżej gabinetu, jak w dole widać było całe miasto i tych małych fiorów, malutkich niczym mrówki, a nawet mniejszych. Ostatnie promienie Iskry oświetlały mijane przez nią domy, Kłótliwa już dawno schowała się za horyzontem. Zimny wiatr wzmagał się i szarpał jej ubraniem, jakby chciał ją zmusić do powrotu, ale ona uparcie szła dalej.
Znała w pobliżu kilka tajnych przejść przez mur, któregoś z nich niewątpliwie używał też Władca Pogody, ale nie chciała sobie teraz zawracać głowy otwieraniem ich, bo to wymagało nie lada siły, którą wolała zużyć na wspięcie się po wieży.
Zamiast więc szukać ukrytych w murze portali, skierowała się do jednej z pomniejszych bram. Oczywiście stali tam strażnicy, ale chyba bogowie nad nią czuwali, bo była to dwójka młodszych chłopaków, którzy pewnie dopiero co zaciągnęli się do straży. Podeszła bliżej i ucieszyła się jeszcze bardziej, bo rozpoznała jednego z nich. Nie zwrócili na nią uwagi, dopóki nie stanęła tuż przed nimi, a oni wzdrygnęli się, zaskoczeni.
- Przykro mi, ale brama jest zamknięta - zaczął jeden z chłopaków, bezbarwnym tonem, wykładając z pamięci wyuczoną formułkę. - Jeśli powód nie jest ważny, ani nie posiada pani specjalnego listu, informującego o...
- Iga! - przerwał mu wesoło drugi, rozpoznając Igneę i rzucił się na nią, żeby zamknąć ją w niedźwiedzim uścisku. Dziewczyna szybko odsunęła się od niego, bo nie lubiła takich czułości. - No proszę proszę, co naszą kochaną Igę sprowadza tutaj o tak późnej porze?
- Nie nazywam się Iga, ty baranie!
- Och, a ja za to nazywam się baran! Wybacz mi o wielka pani, że znów się przed tobą ośmieszyłem. Chylę ku tobie czoło, o wielka...
Skłonił się teatralnie, ale długo tak nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Ignea też zachichotała cicho, jak zawsze rozbawiona jego słowami. Nie wiedziała czemu, ale za każdym razem udało mu się ją rozbawić, nawet jak była wściekła.
- Nie no, ale już tak na serio - odezwał się Ariv, gdy już przestał się śmiać. Spojrzał na nią poważnie. - Co ty tutaj robisz? Powinnaś siedzieć w domu i spać, jak wszyscy normalni fiorzy o tej porze.
- Czyli ty też nie jesteś normalny - prychnęła Ignea, poprawiając swoją deskę pod pachą. - Skoro siedzisz tutaj i pilnujesz jakiejś bocznej bramy, zamiast być w domu i chrapać w najlepsze, jak to ty potrafisz. Dawno cię nie widziałam, kiedy właściwie się zaciągnąłeś do straży?
- Och, chciałem się do armii zaciągnąć - odpowiedział lekceważącym tonem Ariv, opierając się na swojej włóczni, która była tutaj typową bronią strażników. Właściwie nigdy ich nie używali, ale mieli je tak dla obowiązku i dopełnienia wizerunku. - Tylko ten wredny stary generał mnie nie chciał, bo niby że za bardzo rzucam się w oczy czy coś takiego... Ale go kilka nocy później ograłem w karty, to uznał, że może rozważy moją propozycję. A potem wylądowałem tutaj, nie powiem, z początku było nudno, ale już przywykłem. Przynajmniej po tych nocnych dyżurach mogę spać do południa i nikt się już o to nie czepia.
- Aha, czyli nadal jesteś leniem - mruknęła Ignea, wcale nie zdziwiona tym wyznaniem.
Znała Ariva od dawna, mieszkał ulicę dalej. Kiedyś wpadła na niego, jak się ganiała razem z kuzynami po mieście. Z początku go nie lubiła: arogancki dzieciak z bogatszej dzielnicy, wokół którego zawsze kręcił się tłumek dziewczyn, wydawał się taki zimny. Ale jego humor, choć głupi, w końcu przedarł się do Ignei i za to go polubiła, choć czasem wciąż miała dość jego jakże dobrze widocznej próżności.
Teraz też było to widać. Ciemne włosy miał idealnie zaczesane do tyłu, w świetle lamp stojących na ziemi, pobłyskiwały lekko fioletem, niemal taki sam kolor miały jego oczy. Jego twarz była jakoś zbyt błyszcząca, zbyt kanciasta i przystojna, widać było, że jest arystokratą. Uśmiechał się tym swoim promiennym uśmiechem, który wyglądał na fałszywy i wiele lat wcześniej wzięła go za taki, ale teraz wiedziała, że to szczery uśmiech, nawet jeśli na taki nie wyglądał. To dziwne, ale kiedy za to uśmiechał się fałszywie, wydawać by się mogło, że wtedy się cieszy. Mundur strażnika był wyprasowany, nie było na nim ani jednej zmarszczki, ani jednej niedoskonałości. Tak, Ariv był strasznym pedantem, trudno było tego nie zauważyć.
- Więc co cię tutaj sprowadza? - zapytał znowu, nachylając się w jej stronę i błyskając zębami. - Bo to raczej nie chęć spotkania się ze mną po tym długim roku.
- Idę do Pogodnej Wieży - odpowiedziała po prostu Ignea, wzruszając ramionami, jakby chodzenie o tej godzinie do domu maga, było czymś zupełnie normalnym.
- Władca Pogody Ekari siedzi w mieście - odpowiedział jej Ariv, ziewając ostentacyjnie. - Pewnie wyskoczył do jakiegoś baru. Czasem zdarza mu się wracać, zataczając się i strzelając tymi swoimi magicznymi iskrami. Ale jak coś, to nie ja ci to mówiłem.
- Nie umiem kłamać, baranie. Poza tym i tak wszyscy to wiedzą, nie trzeba być strażnikiem, żeby znać plotki. Ale mniejsza z tym, ja nie do niego.
- W Pogodnej Wieży... - zaczął przemądrzałym tonem Ariv, ale wtedy jego wzrok padł na deskę, którą Ignea znowu poprawiła. - Czekaj no chwilę... ty nadal robisz te swoje ryzykowne sztuczki? O nie, mowy nie ma, nie dam ci przejść. Jak się rozbijesz na kawałki, to jeszcze mnie oskarżą!
- A czy ja kiedykolwiek się rozbiłam? - zapytała Ignea, trzepocząc rzęsami, bo doskonale wiedziała, że w ten sposób można go przekonać. Wiele razy słyszała, że jest nawet ładna i potrafiła to wykorzystać. - Przez te wszystkie lata... czy kiedykolwiek widziałeś, żebym zrobiła sobie jakąkolwiek krzywdę, robiąc te wszystkie "ryzykowne sztuczki", jak je nazwałeś?
Uśmiechnęła się do niego. Oczywiście, że nie raz, ani nie dwa, zdarzało jej się skaleczyć, czasem mocniej, czasem słabiej, upadała też często, choć z niewielkich wysokości i ogólnie odnosiła zadziwiająco dużo obrażeń, ale tego nikt nie wiedział, bo to wszystko działo się zawsze głęboko we wnętrzu Złotej Puszczy, gdzie ćwiczyła. Poza tym skaleczenia zwykle znajdowały się w takich miejscach, że wystarczyły tylko dłuższe rękawy czy nogawki i już nie było ich widać.
- No nie - odpowiedział niepewnie Ariv, drapiąc się po głowie, ale po chwili na jego twarz wróciła powaga. - Ale zawsze może być ten pierwszy raz. Nigdzie nie idziesz.
- Zamierzasz zmusić mnie, żebym uciekła się do szantażu? - zapytała słodkim głosem Ignea, a Ariv zamrugał i rozejrzał się na boki. Jedyną osobą w pobliżu był jego kolega, przyglądający się to jemu, to Ignei. Chłopak odpędził go jednym gestem, a tamten, choć niechętnie, odszedł poza zasięg światła, choć raczej nie słuchu.
- Słuchaj, ja rozumiem, że lubisz igrać z ogniem - powiedział cicho Ariv, nachylając się do niej i szepcząc jej niemal prosto do ucha, jakby również doskonale wiedział, że jego towarzysz może ich usłyszeć. - Ale zasady to zasady i jak ci się coś stanie, to będzie moja wina. Nawet jakbym chciał, to nie mogę cię przepuścić. Więc daruj sobie gadkę z zastraszaniem. Proszę.
Ignea bywała wredna, ale nie mogła powiedzieć, że nie rozumiała jego położenia. Oczywiście wiedziała doskonale, że nic jej się nie stanie, ale rozumiała obawy kolegi. Wymamrotała coś niewyraźnie pod nosem, po czym pożegnała się z Arivem i odeszła kawałek dalej.
O nie, nie zamierzała zrezygnować z wspięcia się na sam szczyt Pogodnej Wieży! Po prostu musiała znaleźć sobie inną drogę. Odsunęła się i upewniła, że z miejsca pod murem które wybrała, nie widać bocznej bramy, ani jej strażników. Zdjęła czarny pas tkaniny, który zawsze ze sobą nosiła, ot tak, z przyzwyczajenia i obwiązała się nim, zakładając sobie deskę na plecy. Upewniła się, że dobrze się trzyma i nie spadnie, po czym wpiła palce między kamienie i powoli zaczęła się wspinać, szukając oparcia.
Jak zawsze w trakcie wspinaczki, wydawało jej się, że jej zmysły się wyostrzyły. Raczej instynktownie znajdowała kolejne miejsca, dziury w murach, wysunięte nieco kamienie, które pozwalały jej na dalszą wędrówkę w górę. Lekko stąpała, tak że ani jeden kamyczek nie drgnął pod jej naciskiem. Gdy w końcu stanęła na murze, nie była nawet zmęczona.
Zastanowiła się przez chwilę, czy by już teraz nie zeskoczyć, ale po ostatnim doświadczeniu z murem jakoś nie miała ochoty znów narażać swojej deski na zniszczenie. Nie, mur był po prostu zbyt niski jak na takie wyczyny. Tak więc odwróciła się i normalnie zeszła po ścianie w dół, choć robiła to już trochę bardziej niezgrabnie, niż przy wspinaczce. Pewnie dlatego, że do wspinania się już się przyzwyczaiła - do schodzenia za to nie bardzo.
Zatrzymała się tylko na chwilę, kiedy pod sobą usłyszała jakieś głosy. Po tej stronie muru też chodzili strażnicy i pilnowali, by nikt niepowołany nie dostał się do miasta. No tak, niby fiorzy mogli sobie wychodzić na zewnątrz kiedy chcieli, ale raczej nikt nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że Ignea sobie tak po prostu przełazi przez mury. Tak więc dziewczyna trwała w bezruchu i nastawiała uważnie uszu. Kiedy rozmowa i kroki ucichły, policzyła jeszcze cicho do pięćdziesięciu. Dopiero wtedy zeszła na ziemię. Rozejrzała się uważnie dookoła, ale w zapadającym mroku nikogo nie zauważyła. Nikt też raczej się tam nie chował, jeśli miałaby zaufać swoim zmysłom.
Przemknęła bezszelestnie przez pas pustej przestrzeni i stanęła pod ścianą wieży. Miała dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Spojrzała w jedną stronę, potem w drugą, a jej wzrok padł na drzwi. Zmarszczyła brwi. Pamiętała, jak kiedyś tu przyszła i wejście było oplecione jakimiś roślinami, tak że nie dało się tamtędy wejść. Teraz, nie dość, że magicznych roślinnych strażników brakowało, to jeszcze drzwi były uchylone.
Zawahała się, ale zawsze była ciekawska, nie potrzebowała więc wiele czasu na zastanowienie się. Wślizgnęła się więc cicho do środka i stojąc w wejściu nasłuchiwała przez chwilę, ale niczego nie słyszała. Nikogo nie było, raczej nikt się nie włamał. Najwyraźniej Ekari po prostu zapomniał zamknąć za sobą drzwi, jakkolwiek nieprawdopodobne to się wydawało. Ale też skoro lubił sobie popić, jak mawiano na mieście...
Ignea jeszcze nigdy nie była w środku, to znaczy poza gabinetem na samej górze. Okazało się, że większą część wieży zajmują schody, kręcące się spiralnie w górę. Ignea spojrzała na nie i prychnęła. Wiele łatwiej i szybciej już byłoby jej się wspiąć po zewnętrznej ścianie. Ktokolwiek zaprojektował tę wieżę, raczej nie pomyślał dobrze o zagospodarowaniu wolnego miejsca.
Rozejrzała się dookoła, jeszcze raz upewniając się, że jest sama, po czym zaczęła się wspinać po schodach. Z początku szła powoli, nasłuchując lekkiego echa własnych kroków, ale po chwili dała sobie spokój, gdy zobaczyła, jak bardzo nisko nadal jest. Po prostu przyspieszyła, najpierw pokonując po dwa schodki, po trzy naraz, aż w końcu po prostu biegła w górę, nie przejmując się tym, że ktoś mógłby usłyszeć hałas, jaki wywołuje.
Zajrzała wszędzie, gdzie tylko mogła. Drzwi do różnych pokoi też były pootwierane. W większości nie było nic ciekawego, no bo kogo obchodziły zwykłe pomieszczenia mieszkalne? Ignea zatrzymała się chwilę dłużej w bibliotece, wybierając książki na chybił trafił, ale przekonała się, że większość traktuje o historii, a te, które niewątpliwie były o magii, w większości zapisane były w jakimś dziwnym języku, którego nie rozumiała. Opuściła więc szybko ten pokój, żeby wdrapać się jeszcze wyżej, gdzie na samej górze, znajdował się wielki gabinet.
Po drodze na górę było jeszcze kilkanaście pokoi, ale wszystkie były zakurzone i niemal całkowicie puste. Ignea weszła do jednego z nich, szurając butami i rozsypując kurz na wszystkie strony. Było tam potwornie ciemno, ale dziewczyna i tak w jakiś sposób widziała niektóre szczegóły. Zauważyła, że część cegieł ściany jest jaśniejsza od reszty i tworzy prostokąt, mniej więcej takiej samej wielkości, co okna na innych poziomach. Czyli że kiedyś musiało być tu okno, tylko zostało zabudowane.
Ignea rozejrzała się uważniej po wnętrzu, zastanawiając się, do czego kiedyś mógł służyć ten pokój, ale prócz kilku półek na ścianie, właściwie nie było tu już niczego. Zobaczyła kilka większych wgłębień w podłodze, jakby ktoś wbijał w nią gdzieniegdzie gwoździe, ale to nie układało się w żadną całość. Zapach kurzu powoli zaczynał drażnić jej nos, więc wyszła.
Kolejne zaskoczenie - drzwi do gabinetu też nie były zamknięte. Ignea prychnęła pod nosem. I ten głupi mag się dziwi, że ktoś mu kradnie księgi magiczne, skoro w ogóle nie zabezpiecza swojego domu? Jak można być aż takimi idiotą?
Nie zawracała sobie głowy oglądaniem gabinetu, bo wyglądał niemal dokładnie tak, jak gdy widziała go po raz ostatni. Ekari nie był typem osoby, która lubi zmiany. Ignea podejrzewała, że przed wiekami, kiedy budowano wieżę, gabinet wyglądał też dokładnie tak jak teraz. Władcy Pogody zawsze byli świrami. Ceniło się ich za to, że potrafili powstrzymać katastrofy naturalne, jakie czasami nękały miasta, ale zawsze siedzieli odosobnieni w tych swoich Pogodnych Wieżach i z czasem bzikowali.
Ignea przeszła przez całą szerokość pomieszczenia i przystanęła przed oknem. Zdjęła z pleców swoją deskę, a pas obwiązała sobie wokół ręki, robiąc z niego nawet całkiem fajną rękawiczkę bez palców. Wskoczyła na parapet okna i zamknęła oczy, rozkoszując się wiatrem, omiatającym jej twarz i bawiącym się jej włosami. Dobrze, że w Pogodnych Wieżach nikt nigdy nie wpadł na pomysł oszklenia okien. Szkło jednak źle wpływałoby na czary, a na to nikt pozwolić sobie nie mógł.
Stała tak jeszcze przez chwilę, najpierw ciesząc się podmuchami wiatru, potem otworzyła oczy i spojrzała w dół, gdzie widać było miasto. Na pierwszy rzut oka wiele nie różniło się od otaczającego go wielkiego lasu, wspaniałej Złotej Puszczy. Korony drzew-budynków sięgały równie wysoko i mieniły się wszystkimi odcieniami zieleni, czasem też i innymi. Ignea widziała wyraźnie swój dom, bo jako jeden z niewielu, wydrążony był w drzewie, którego liście miały kolor krwistej czerwieni.
Po dłuższej chwili dało się już dostrzec mur otaczający miasto i oddzielający je od reszty lasu. Między drzewami też było kilka budynków, wzniesionych z kamienia, między innymi wspaniały budynek Rady. Tak się nazywał, bo tam odbywały się wszystkie ważne zebrania Rady rządzącej, ale największą władzę i tak miał Król, chociaż on rzadko kiedy zabierał głos, pozwalając raczej rządzić ludowi. Było to dziwne zachowanie jak na jakiegokolwiek Króla, ale cóż na to poradzić? Przynajmniej większości dobrze się wiodło.
Nieco dalej, prawie pod murem, stał budynek szkoły. Wielki i wciąż biały, choć miał już swoje lata, podejrzane więc było, że nadal zachowywał śnieżnobiałą barwę, ale Ignea podejrzewała, że po prostu budynek został zrobiony z jakiegoś innego materiału budowlanego, niż reszta budowli w mieście.
W rogach miasta stały jeszcze trzy inne budynki, będące zarówno szkołami jak i bazami. Szara konstrukcja, niezbyt imponująca, należała do wojska, tam szkolili się zarówno strażnicy jak i żołnierze, tam też większość z nich pracowała i mieszkała.
Niski budynek, otoczony wieżyczkami z kopulastymi dachami był ośrodkiem Obrońców, bardzo tajemniczych wojowników, którzy snuli się po nocach i pilnowali porządku. Od żołnierzy odróżniało ich to, że działali indywidualnie, każdy posługiwał się inną bronią. Często też znali sztuczki magiczne i używali ich do walki, a trudno było się bronić przed kimś, kto atakuje cię jednocześnie ostrzem i magią.
Trzecia szkoła zaś zajmowała się głównie polityką. Prawnicy, sędziowie, skrybowie i inni podobni im zawodowo, wywodzili się właśnie z tamtego miejsca. Ignei jakoś nigdy wyjątkowo nie interesował ten budynek, więc mało co o nim wiedziała i nie uśmiechało jej się poszerzanie tej wiedzy.
Podniosła wzrok na ciemne niebo, na którym już migały wesoło gwiazdy. Potem spojrzała w dół, tak by zobaczyć sam skraj wieży, by ocenić wysokość. Uśmiechnęła się sama do siebie i skoczyła.
A raczej miała to zrobić, bo właśnie w tej chwili ktoś krzyknął za nią głośno i pociągnął za ubranie do tyłu, ściągając z parapetu i zrzucając na podłogę. Ignea zaklęła pod nosem i szybko zerwała się na równe nogi, żeby zobaczyć, kto ośmielił się jej przerwać i wygarnąć mu, ale nikogo nie zobaczyła.
Zmrużyła oczy i rozejrzała się, starając się ogarnąć wzrokiem każdy kąt i każdy zakamarek, tak by nic nie umknęło jej spojrzeniu, jednak nadal nikogo nie dostrzegała. To było naprawdę podejrzane.
- Kto tu jest? - zapytała głośno, chociaż nie spodziewała się odpowiedzi. Skoro ktoś się ukrywał, to głupotą z jego strony byłoby odpowiadać. - No dalej, wyjdź, nie zjem cię.
Co najwyżej złamię ci nos, dodała w myślach, wciąż przeszukując otoczenie. A może i wybiję kilka zębów, pomyślała, podchodząc do drzwi i zamykając je. Stanęła do nich plecami. Jeśli ów tajemniczy gość będzie chciał uciec, nie da rady jej ominąć. Jedynym jego wyjściem pozostawało okno, a raczej wątpiła, by ten ktoś odważył się przez nie wyskoczyć.
Nastawiła uszu. Skoro nie mogła nikogo zobaczyć, może za to uda jej się kogoś usłyszeć. Wiatr świszczał i przeszkadzał, ale spróbowała go zignorować. Ponad nim, ponad swoim oddechem, usłyszała cichutkie szuranie butów, ale gdy zerknęła ostrożnie w stronę, z której ów dźwięk dochodził, niczego nie zauważyła. Zmarszczyła brwi, wciąż nasłuchując. Tak, była absolutnie pewna, że właśnie tam słyszy ruch, jednak przed nią znajdowała się pusta przestrzeń.
Przesunęła się do przodu i nagle kroki umilkły. Teraz już była absolutnie pewna. Stała przez chwilę w bezruchu, po czym rzuciła się przed siebie, atakując powietrze. Wyraźnie wyczuła, że wpada na kogoś i razem potoczyli się po podłodze. Ignea przycisnęła kolanem napastnika do ziemi, a niewidzialna osoba pod nią jęknęła. Przez chwilę postać zamigotała i dziewczyna widziała nastoletniego chłopaka, ale nie minął moment, a ten znów zniknął.
- To, że cię nie widzę, nie znaczy, że nie wiem o twojej obecności - powiedziała do niego, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą były oczy. - Co to za tchórz, co wkrada się do Pogodnej Wieży, jeszcze do tego okryty zaklęciem niewidzialności? No, kim jesteś?
Cisza. Kimkolwiek był nieznajomy, najwyraźniej nie zamierzał jej odpowiadać. Wbiła mu mocniej kolano między żebra, ale rozległo się tylko ciche jęknięcie, nic poza tym.
- Ok, nie chcesz mówić, to nie. Poczekamy sobie na pana Władcę Pogody, on nie jest tak miły, jak ja.
Bo w całej swojej irytującej osobie, jednak jest ode mnie milszy. Ignea zamyśliła się przez chwilę. Doskonale zdawała sobie sprawę, że potrafi być wredna. Ekari zbyt wredny nie był, raczej po prostu denerwujący. Ale złośliwy? Nie bardzo.
Jednak groźba podziałała. Postać znów zamigotała, jednak tym razem chłopak pozostał widzialny. Ignea pokazała mu we wrednym uśmiechu wszystkie zęby, a on pobladł, jakby właśnie zdał sobie sprawę, że ujawnienie się jednak nie było zbyt dobrym pomysłem.
Dziewczyna przyjrzała mu się dokładniej, bo wydawał jej się dziwny. Był wysoki, ale to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia, bo dla niej niemal wszyscy byli wysocy, taki był żywot niskich osób. Skórę miał brązową, dziwnie opaloną. Rysy jego twarzy były miękkie i właściwie bardziej pasowałyby do dziewczyny. Blond włosy stały na głowie i połyskiwała w nich chyba z tona żelu.
Kiedy tak mu się przyglądała, uśmiechnął się. Fuj, kto miewa tak żółte zęby? Ale to nie było jedyne, co tutaj nie pasowała. Ignea błądziła spojrzeniem po jego twarzy, próbując zrozumieć, co jej tutaj nie pasuje. Oczka miał małe, przestraszone, piwne. Takiego koloru jeszcze u nikogo nie widziała.
Uszy. Uszy jej nie pasowały. Nie były normalne, nie były szpiczaste, były zaokrąglone, a to znaczyło...
- Jesteś człowiekiem! - wykrzyknęła Ignea ze zgrozą i zdziwieniem, wpatrując się w chłopaka. Ten uniósł brwi, jakby chciał powiedzieć: "Naprawdę? No dzięki, nie wiedziałem!" - Ty... jesteś... co tutaj robisz?!
- Leżę na podłodze - odpowiedział bezczelnie, próbując udawać pewnego siebie, ale Ignea doskonale widziała, że jest przerażony. Jako ktoś, kto kłamać nie umiał, doskonale potrafiła powiedzieć, czy ktoś jest z nią szczery, czy też nie.
- Aha, czyli jednak chcesz poczekać na maga - rzekła znudzonym głosem. Uśmiechnęła się, gdy coś jej się przypomniało i ułożyło w całość. - Swoją drogą, to chyba ty ukradłeś tę książkę. Oj oj, nieładnie. Wiesz, że magowie nie lubią kradzieży? Zwłaszcza, jak im się kradnie cenne rzeczy, takie jak książki magiczne. Po takich akcjach dzielni złodzieje zamieniają się w tchórzliwe żaby i inne takie.
- Ej no, czego ty chcesz?! Uratowałem cię przecież, chciałaś skoczyć!
To rozbawiło Igneę. Przez chwilę dusiła w sobie śmiech, ale nie wytrzymała długo i wybuchnęła. Łzy napłynęły jej do oczu z rozbawienia. Chłopak wpatrywał się w nią jak w wariatkę.
- To miał być ratunek? Już prędzej ja cię uratowałam przed oszustwem - powiedziała zduszonym głosem i znów się zaśmiała. - Dobra, ale ponieważ mi przeszkodziłeś, to teraz gadaj, coś za jeden, albo serio cię wydam Ekariemu. A może nawet strażnikom, bo, o ile sobie przypominam, żaden człowiek nie powinien się tutaj kręcić. Złamanie prawa to nie przelewki. My, fiorzy, bardzo nie lubimy, jak jacyś ludzie włażą do naszej świętej Złotej Puszczy i ją bezczeszczą, nazywając to badaniami.
- A... ale ja... ja nie... - zaczął się jąkać, teraz już nie próbując ukrywać strachu. Ignea nim potrząsnęła, więc przełknął ślinę i spróbował zacząć jeszcze raz. - Ja nie prowadziłem żadnych badań. Nie znam się na tym. Ja... ja się chciałem tylko schować - dodał cicho.
- Marne zaklęcie niewidzialności nie da rady cię ukryć na długo - prychnęła Ignea. - Poza tym trzeba było pomyśleć o tym wcześniej, zanim wlazłeś do lasu. Ba, do lasu! Mogłeś nie włazić do wieży! Chcesz się chować przed fiorami i ładujesz się do ich miasta? Ty w ogóle myślisz?! Jak taki kretyn zdołał się ukryć gdziekolwiek?!
- Kiedy ja się nie chowałem przed fiorami - wydukał, kuląc ramiona. Ignea zamrugała. Akurat takiej odpowiedzi się nie spodziewała.
- Więc przed kim niby? Chyba nie przed tymi gośćmi, co się kręcą po puszczy...?
Ale on już kiwał energicznie głową, dając jej do zrozumienia, że właśnie przed nimi. Czemu chował się właśnie przed nimi? To pytanie musiała mieć wypisane na twarzy, bo odpowiedział na nie.
- Ukradłem im plany. Chciałem komuś o tym powiedzieć. Teraz chcą się mnie pozbyć i je odzyskać.
W oczach Ignei pojawiła się iskierka, zaś w głowie powoli zakwitł pomysł. Zawsze była ciekawska i wścibska. Chciała wiedzieć co to za ludzie plączą się po lesie, zakłócając spokój, który dotąd w nim znajdowała. Chciała ich rozpracować. Chciała się ich pozbyć. Właśnie ona.
Zamierzała właśnie coś powiedzieć, kiedy jej uszy, pośród świstu wiatru wyłapały trzaśnięcie drzwi. Ekari musiał wrócić już do domu, po swojej nocnej schadzce, w czasie której odwiedzał wszystkie kluby w okolicy. Nie mógł posiedzieć tam trochę dłużej?
- Dobra, posłuchaj mnie - zwróciła się do chłopaka, który wpatrywał się w nią jakoś dziwnie. - Jak nie chcesz sobie przesiedzieć wieczności w więzieniu za złamanie naszych praw, to mi pomożesz.
- Pomóc? W czym?! - przestraszył się.
- Po pierwsze, mógłbyś na przykład, nie krzyczeć - syknęła Ignea, zakrywając mu usta dłonią. - Po drugie: tak, pomóc. Mnie też się nie podoba, że ktoś sobie tak po prostu łazi po lesie. Chcę ich złapać. I albo mi w tym pomożesz, albo pójdziesz siedzieć za złamanie prawa.
- Też mi wybór - prychnął chłopak, gdy Ignea po chwili ciszy pozwoliła mu mówić. - To zwykły szantaż.
- No przecież wiem - oświadczyła wesoło, znów się uśmiechając. - Lepiej wybieraj szybko, bo ktoś tutaj idzie i to pewnie ktoś, dla kogo ta wieża jest obecnie domem.
- Co...? Kłamiesz. Nikt nie ma tak dobrego słuchu.
- Jak rozumiem, wolisz zaryzykować - rzekła Ignea, pozbywając się radości i jej głos był teraz pełen chłodu. Nie lubiła, jak ktoś oskarżał ją o kłamstwo. Podniosła się i otrzepała strój, po czym podeszła do deski, która wypadła jej wcześniej z rąk. - Jak tam chcesz. Ja wychodzę. Szybka decyzja: idziesz czy nie?
Miała nadzieję, że będzie chciał iść, ale nie zamierzała tego mówić głośno. Chłopak wstał z ziemi, spojrzał najpierw na nią, potem na drzwi i znów na nią, nie będąc pewnym, co zrobić. Ignea prychnęła i odwróciła się do niego plecami, co w końcu zmusiło go, do wyboru. Szybkim krokiem podszedł do niej.
- Dobrze, dobrze, pomogę ci, tylko proszę, nie zostawiaj mnie tutaj z tym strasznym magiem!
Ignea wskoczyła na parapet i uśmiechnęła się do niego ponad ramieniem. Raczej wątpiła czy zgodziłby się skoczyć z okna, a już raczej i tak nie dałaby rady się poderwać potem w górę z dodatkowym pasażerem. Tak więc niechętnie już teraz uruchomiła mechanizm latającej deski, wciskając przycisk, który zwykle uruchamiała piętą. Rzuciła deskę przed siebie, a ta przez chwilę spadała powoli, by w końcu zawisnąć w powietrzu, nieco poniżej parapetu.
- Komu w drogę, temu czas - rzekła i wskoczyła na kawałek drewna, który nawet nie drgnął, tylko nadal się unosił. Odwróciła się i zobaczyła że chłopak stoi w oknie, cały blady. - Co, już tchórzysz? Wiesz, innej drogi wyjścia stąd nie ma. A ja nie mam czasu na to, żeby ciągle się gapić, jak zmieniasz zdanie.
Wspiął się na parapet i ostrożnie wkroczył na deskę. Ignea przewróciła oczami o odwróciła się. Stuknęła dwa razy butem w przód i wtedy cały mechanizm się zatrzymał, a oni runęli w dół. Chłopak natychmiast złapał się Ignei, bojąc się spaść, co było ironiczne, bo już spadali. Gdy ziemia znacznie się zbliżyła, dziewczyna znów uderzyła w deskę, a ta zadziałała, zatrzymując się niecały metr nad trawą.
- Jesteśmy już na dole, możesz przestać się trząść. I nie lep się tak do mnie, nie jestem ścianą, której możesz się przytrzymać! - powiedziała ze złością, odpychając go i zrzucając na ziemię.
- Ja... ja...
- Cały czas tylko powtarzasz ja i ja! Innego słowa nie znasz? A tak jak już jesteśmy przy mnie, to Ignea jestem. A ty, panie Ja?
- J... Vol - powiedział, wstając i poprawiając sobie fryzurę, jakby to ona była najważniejsza. Zaraz potem sprawdził swoją torbę.
- Dobra, choć panie znikacz, zanim przyjdzie tutaj jakiś patrol. Ciemność ciemnością, ale twoje człowieczeństwo i tak rzuca się w oczy.



Jakieś moje rzeczy: SorceressIgnis(dA), MrsTanato(dA), Moja strona

Odwiedź galerię "zgadzania się"

Przychodzę tu głównie na dramy
52984863 Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~x-Ritsu
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 05-11-2016 22:04
właśnie połamała sobie deskę, bo źle policzyła odległość

Bajer, też tak chcę! lol Odległość się oblicza, a nie liczy.

Jeśli powód nie jest ważny, ani nie posiada pani specjalnego listu, informującego o...

W tym przypadku akurat przecinek przed "ani" jest zbędny.

Tylko ten wredny stary generał mnie nie chciał

Przymiotniki "wredny" i "stary" nie odnoszą się do jednej rzeczy, więc wypadałoby postawić między nimi przecinek. "Wredny" określa charakter, a "stary" wiek.

Ale go kilka nocy później ograłem w karty, to uznał, że może rozważy moją propozycję.

Nie jest to błąd, ale mam wrażenie, że lepiej byłoby dodać "jak" po "ale".

mruknęła Ignea, wcale nie zdziwiona tym wyznaniem

Partykułę "nie" piszemy z imiesłowami przymiotnikowymi łącznie.

po czym wpiła palce między kamienie

Kolejny bajer xD. Chyba "wbiła".

magicznych roślinnych strażników brakowało

I znów przymiotniki określają dwa inne aspekty, które trzeba oddzielić przecinkiem. "Roślinny" to budowa, a "magiczny" to powiązany z magią / mistyczny / używający magii / wyglądający magicznie.

"lubił sobie popić" - Nie dam tego do cytatu, żeby nie powiększać już tej pokaźnej listy o własne spostrzeżenia, bo to właśnie takim jest. Wydaje mi się, że lepiej by było wstawić "lubi wypić", bo z określeniem "lubić popić" jeszcze się nie spotkałem.

I kolejne spostrzeżenie: "Opuściła więc szybko ten pokój, żeby wdrapać się jeszcze wyżej, gdzie na samej górze, znajdował się wielki gabinet". - Myślę, że w tym fragmencie drugi przecinek po "górze" jest zbędny. "Na samej górze" nie jest wtrąceniem, a pełni rolę okolicznika miejsca.

Ale to nie było jedyne, co tutaj nie pasowała

Raczej "nie pasowało".

Dobra, koniec wytykania, bo aż się zmęczyłem i aby się nie spóźnić na rozmowę na Skajpaju (ba, i tak już to zrobiłem), napiszę trochę krótszą opinię merytoryczną. I tak zbyt wiele mi nie przychodzi do głowy, oczywiście oprócz tego, że strasznie mnie wciągnęło i czeeekam na więcej. Motyw ze znikaczem był całkiem ciekawie zainspirowany HP I WoWem, znaczy w moim odczuciu, od razu to zauważyłem :D. Na początku w ogóle nie domyślałem się, kim jest ten chłopak; myślałem, że to jakaś nowa postać. A tu bum: padło imię Vol. Nie myślałem też, że jest takim lalusiem i człowiekiem, który drżał na widok niższej dwa razy dziewczyny. Druga postać, która się tu pojawiła i bardzo dobrze ją odebrałem oraz polubiłem, to Ariv. Ariva znam już od dawna, w poprzedniej wersji opowiadania również go gdzieś wcisnęłaś, chyba nawet jako brata Ignei, nieważne.
Ma dobrze wykreowany charakter, kolejny laluś, a takich nigdy nie za wiele, bo wprowadzają całkiem intrygujące wątki. Jako czło... wróć, fiora, pewnie bym go niekoniecznie polubił, bo wiadomo, jakiś chłopek z bogatej rodziny, bleh. Tacy zazwyczaj są mocno zadufani w sobie i przez to czasem zabawni, ale pogadać z nim na poważniejsze tematy chyba by się nie dało. Mogę jedynie stwierdzić, że da się go lubić. Skoro Ignea jeszcze mu nie przyłożyła, jest OK. Nie wiedziałem, że Ekari ma tak rozbudowaną osobowość. Miejsce akcji to musi być jakaś niewielka wioska albo coś w tym stylu, bo widać, że nawet sama Nea, która zazwyczaj siedzi w lesie, widuje mnóstwo znajomych. Dobra, miało wyjść mniej, a znów się rozpisałem, aha. Żeby tyle pomysłów na zdania w trakcie pisania mojej powieści mi przychodziło do główy... No cóż... Weny!




Strona | DeviantART | MyAnimeList

pisz na gg http://xritsu.j.pl Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~Ignis
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 17-12-2016 17:37
Zgłaszać błędy! Nie zgłaszać zażaleń! Żeby nie było, wszystko poprawiam. Może nie tutaj, bo tutaj się nie da, ale ogólnie, u siebie i na wtt.

Rozdział VI
Wrogowie dalsi i bliżsi


Rano Ethereal wyglądał już całkiem normalnie. W każdym razie na tyle normalnie, na ile może wyglądać niewyspany nastolatek, który całą noc spędził na zmienianiu powolutku swoich cech zewnętrznych, by wyglądać jak przed "wypadkiem", bo tak zaczął nazywać swoje spotkanie z Władcą Pogody.
Nie zamierzał zostawać jego uczniem. Mowy nie ma! Skoro samemu udało mu się jakoś wrócić do swojej postaci, to sam sobie poradzi, jeśli przypadkowo znów się zmieni. A wątpił, by to się stało. Przecież umiał się kontrolować. Wystarczy tylko zachować spokój.
Tak w każdym razie myślał na początku. W szkole nie działo się nic ciekawego, te same nudne lekcje co zawsze. W połowie odbyło się jakieś spotkanie na temat bezpieczeństwa, które nie bardzo go interesowało, bo widział to już tyle razy, że właściwie mógł przewidzieć co nauczyciel prowadzący to wszystko zaraz powie.
Potem postanowił wybrać się z Vailą na przechadzkę po mieście. A raczej to ona tak postanowiła, miało to być zadośćuczynienie za jego karygodne zachowanie poprzedniego dnia. Z początku chciał protestować i się wytłumaczyć, ale ugryzł się w język. Zdawał sobie sprawę, że tylko pogrążyłby się jeszcze bardziej, więc siedział cicho.
Spacerowali. Po prostu spacerowali. Vaila od czasu do czasu przystawała przy jakiejś witrynie sklepowej i wpatrywała się w to co było na wystawie za szybą - zawsze były to albo słodycze, albo sukienki. Jednak nic nie kupowała, nie dlatego, że nie miała pieniędzy, po prostu nie była rozrzutna. Poza tym wątpił, by którejkolwiek z tych rzeczy chciała, raczej tylko wszystko podziwiała z odległości. Kiedyś, jeszcze na początku ich znajomości, kupił jej jedną z tych sukienek ze sklepu, za co zarobił po głowie. Więcej już nie zamierzał tego robić.
Tak sobie po prostu błądzili po mieście, nie robiąc nic szczególnego, tylko po prostu sobie będąc. Vaila nie wymagała od niego, żeby się ubrał w garnitur, wystroił jak nie wiadomo kto i zabrał ją do restauracji, gdzie wydaliby miliony na to, żeby dostać kawałek ozdobionego jedzenia na wielkim talerzu. Nie chciała, żeby Ethereal deklamował jej poezję, tworzył ją dla niej, żeby codziennie obsypywał ją kwiatami i czułymi słówkami. Pewnie też z tego właśnie powodu z nią chodził. Czasem się na niego złościła. Czasem się kłócili. Jak w normalnym związku.
- To chyba twoja siostra - wyrwała go z zamyślenia Vaila, wskazując na coś głową. Ethereal spojrzał w tamtą stronę i rzeczywiście zobaczył Igneę, która wychodziła właśnie z warsztatu, z jakimś pakunkiem.
- Ona zawsze się tu włóczy - powiedział, zastanawiając się, czemu Vaila tak nagle zainteresowała się jego rodziną. Wcześniej jakoś nie obchodziło jej, co robi Ignea. Wzruszył ramionami. - Nic nadzwyczajnego.
- Nie było jej dzisiaj w szkole - zauważyła Vaila, śledząc dziewczynę wzrokiem. To już było zrozumiałe. Kiedy ktoś nie pojawiał się na lekcjach, a potem Vaila widywała go całego i zdrowego, balującego sobie w najlepsze, to się złościła. Dla niej nauka była świętością. Opuszczenie dnia szkolnego z powodu błahego powodu było świętokradztwem.
- O tak, jest pod tym względem okropna - potwierdził Ethereal, kiwając ze smutkiem głową.
Niezbyt miał teraz ochotę rozmawiać o siostrze i jej głupich pomysłach. Odwrócił się i spojrzał Vaili prosto w przepiękne oczy koloru bursztynu, ale ona nie patrzyła na niego. No, nie do końca na niego.
- Chyba coś cię ugryzło w ucho - powiedziała, unosząc dłoń i ściskając mu rzeczone ucho. Ethereal nic nie poczuł i to było dziwne. - Jest takie... spuchnięte. Wielkie.
Nie bardzo mógł zerknąć na to kątem oka, bo ucho akurat znajdowało się poza zasięgiem wzroku. Uwolnił się szybko z uścisku Vaili i podszedł do jednej z pobliskich wystaw, przyglądając się sobie w szybie. Jęknął. Był absolutnie pewien, że rano wyglądało zupełnie normalnie, a teraz wróciło do stanu w jakim się znalazło przez wypadek. Nagle ogarnęło go straszne przeczucie. A co jeśli znowu się zmieni w pół-jaszczura? Albo gorzej, w samego jaszczura?
- Powinieneś z tym pójść do uzdrowiciela - rzekła Vaila, nadal mu się przyglądając, z lekkim smutkiem wymalowanym na twarzy. - Nie wygląda to za dobrze.
- E... tak, powinienem - przytaknął Ethereal, nadal gapiąc się na swoje odbicie.
Myślał gorączkowo, jakby tu zbyć Vailę, tak żeby się nie obraziła i jednocześnie powiedzieć prawdę, nie zdradzając się ze swoją dziwnością. Nie było to łatwe, zwłaszcza że po drugiej stronie szyby nagle pojawił się właściciel i patrzył na niego wściekle, jakby traktowanie jego szkła jak lustra, uznał za osobistą urazę. Ale chłopak nic sobie z tego nie robił, obrywał już bardziej palącymi spojrzeniami, którymi raczyła go siostra.
- To ja może... pójdę się tym zająć - powiedział niepewnie, odwracając się do Vaili i próbując się uśmiechnąć, ale wyszedł mu raczej grymas. - Na... następnym razem się przejdziemy, zgoda? Bardzo cię za to przepraszam.
- Daj spokój, przecież to nie twoja wina- prychnęła Vaila, a Ethereal ugryzł się w język, żeby powstrzymać się od uświadomienia jej, że jest w błędzie. Wzięła go pod rękę. - Chodź, odprowadzę cię. Znalazłam ostatnio dobrego uzdrowiciela. Jest niesamowity! Ja jeszcze u niego nie byłam, ale Ayl tak, ze złamaną nogą. Tydzień temu tam poszedł i od wczoraj już normalnie chodzi, uwierzysz?
- Ale to niemożliwe - zauważył Ethereal, patrząc na nią uważnie. - Ktoś kto ma tak poważne obrażenia nie może ot tak po paru dniach wstać i znów sobie chodzić.
- Ayl może - mruknęła cicho Vaila. - Skakał dzisiaj ze szczęścia i poszedł znów ze swoimi kolegami się włóczyć. Mówiłam mu, że nie może sobie tak po prostu iść znów się wydurniać, po tym jak ostatnio spadł z dachu, ale on mnie nie słuchał.
- To niemożliwe, żeby ktoś tak szybko został uleczony - zaprotestował znowu Ethereal, wyswobadzając się z jej uścisku, który przybierał na sile z każdym kolejnym słowem. Vaila patrzyła na niego błagalnie. - Nie przy pomocy zwykłej uzdrowicielskiej medycyny. To mag, prawda? Wiesz, że nie cierpię magów!
- Ale Ther - odezwała się słodkim tonem, jaki przybierała, kiedy chciała go uspokoić. Tylko ona mówiła na niego Ther, tylko jej na to pozwalał. - Nie złość się. On naprawdę może ci pomóc. Bo to nie wygląda najlepiej. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałam, a wiesz, że się uczę, żeby zostać uzdrowicielką.
- Nie zamierzam iść do jakiegoś maga, który wmówił sobie, że może być uzdrowicielem i leczyć magią! - zezłościł się Ethereal, odsuwając się od niej. - Nikt mnie nie zmusi, żebym lubił magię, nikt mnie nie zmusi, żebym ją szanował! Nienawidzę jej, rozumiesz?! Nienawidzę!
- Ther...
Vaila miała łzy w oczach, niewątpliwie wywołane przez jego wybuch złości, ale w tej chwili go to nie obchodziło. Nie był zły, nie był nawet wściekły, ogarnęła go furia. Magia. Od zawsze jej nie znosił, od zawsze miał jej dosyć. A teraz musiał się z nią użerać, ba, musiał jej nawet używać, żeby pozostać sobą. Magia niszczyła. Dusiła. Zmieniała. Odbierała.
Zacisnął pięści ze złości, w uszach czuł jak krew mu buzuje, a przez jego ciało przenikała energia, energia jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie czuł. Był pewien że jest cały czerwony na twarzy. Coś w nim się kumulowało i chciało wydostać na zewnątrz.
Nie mógł tak stać. Nie mógł się zmienić na oczach wszystkich przechodzących w pobliżu fiorów. Nawet nie spojrzał na Vailę, tylko odwrócił się i popędził ulicą, biegnąc w kierunku ostatniego miejsca, do którego miał ochotę iść.

~*~


- Naprawdę, czy musisz chodzić tak głośno? - zirytowała się Ignea, podnosząc wzrok znad kolejnego urządzenia które znalazła w lesie i wbijając wściekłe spojrzenie w Vola, który przystanął kawałek dalej.
- Wcale nie chodzę głośno - zaprotestował chłopak, wyraźnie urażony tym oskarżeniem. - Może to nie jest do końca bezszelestne skradanie się, bo się w tym nie ćwiczyłem, ale trącenie co jakiś czas delikatnie źdźbła trawy to nie hałas!
- Do tego gadasz też głośno - prychnęła Ignea, stukając w maszynę palcem, jakby to mogło ją jakoś poruszyć do działania i zdradzić w ten sposób, do czego służy. - Gdyby nie fakt, że masz informacje o tych... badaczach, jak ich nazywasz i znasz się na ludziach, już dawno bym cię wydała.
Mówiła już to. Powtarzała to już tyle razy, że Volowi zaczynało się to nudzić. Kilka razy nawet zastanawiał się, jak się w to wpakował - przecież kiedy wydostała ich z wieży i pomogła ominąć strażników, mógł po prostu dać jej w głowę i uciec. Myślał nawet o tym. Ale wtedy ona przeszyła go takim spojrzeniem, że plany te szybko wyparowały. Wzrok miała taki, jakby przebijała się nim nie tylko do myśli, ale aż po samą duszę i wyczytywała wszystko z każdego, na kogo tylko spojrzy. A to, jak jej oczy iskrzyły... były koloru najczystszego błękitu, jaki kiedykolwiek widział, koloru lodu, ale płonęły niczym prawdziwy ogień. Pod takim spojrzeniem każdy poczułby się mały i chciał jak najszybciej uciec gdzieś daleko.
Po tym jak znalazła mu jakąś starą szopę, żeby mógł się gdzieś przespać, radośnie poinformowała go, że jeśli ucieknie, to rozgłosi wszystkim o jego istnieniu i szybko go złapią, więc nie powinien nawet o tym myśleć, a co dopiero próbować. Zadrwił sobie wtedy, że jeśli to by było takie proste, to fiorzy już dawno złapaliby tych badaczy, co się kręcą po Złotej Puszczy. Szybko jednak rozbiła mu na kawałki nadzieję, która wtedy w nim zakwitła, odrywając skrawek materiału z jego koszulki. Załatwiła sobie jego zapach dla psów tropiących czy jakich tam zwierząt używali do tego fiorzy. I nie zapomniała go o tym poinformować, na wypadek, gdyby się tego nie domyślił.
Oczywiście, że się wcześniej tego nie domyślił, ale nie zamierzał się z tym zdradzać.
- Co to niby ma być? - odezwała się znów Ignea, wyrywając go z zamyślenia. Podniosła się już i teraz przyglądała się urządzeniu, które wyjęła z ziemi. Vol podszedł do niej i wyjął jej maszynę z dłoni.
- To tylko miernik - powiedział z lekceważeniem. Dziewczyna wbiła w niego wściekłe spojrzenie i zrozumiał, że ma wytłumaczyć jak to działa, bo inaczej ona znowu zacznie na niego narzekać i mu grozić. - To taki przyrząd do mierzenia zawartości różnych rzeczy w glebie. Albo skałach, jak komuś uda się coś takiego w nie wbić. No więc to coś zbiera informacje i przesyła je do głównego panelu sterującego.
- Ale co mierzy? - zapytała Ignea, znów klękając i przyglądając się śladom. W każdym razie wyglądało to, jakby to robiła, bo Vol żadnych śladów nie widział. On nigdy nie był dobry w takich rzeczach.
- Nie wiem! Czy ty widzisz, żebym miał przed sobą panel sterujący z informacjami?
- A może głośniej, co? - odezwała się lodowatym tonem dziewczyna, prostując się i spoglądając mu prosto w oczy. Była od niego niższa o głowę, a nawet więcej, mimo to Vol poczuł się mały. Była fiorem, oni ogólnie byli straszni, a do tego dochodziło jeszcze to dziwne wrażenie, że ma przed sobą osobę, z którą nie należy zadzierać. - Jeśli nadal będziesz się wydzierać w niebo głosy, to równie dobrze mógłbyś sobie tutaj zaprosić swoich ludzkich pobratymców, wskazując im drogę jaskrawym neonem!
- Ty w ogóle wiesz czym jest neon?
- To, że nie pochwalamy waszych badań, wcale nie znaczy, że nie mamy pojęcia, czym jest technologia - warknęła Ignea. - Co, pewnie spodziewałeś się, że jesteśmy wesołymi leśnymi ludkami, które gadają ze zwierzątkami i roślinkami, są wegetarianami, mieszkają w jakichś szałasach i latają wesoło z łukami na plecach? - Vol odruchowo skinął głową, nawet nie zdając sobie sprawy, że to robi. - To się pomyliłeś. Nawet Mirianie, co ich elfami nazywacie, się tak nie zachowują!
- Mirianie? - zdziwił się Vol, marszcząc brwi. - Nigdy nie słyszałem. Poza tym elfy nie istnieją, każdy to wie.
- No tak, prawda, nie istnieją - zgodziła się z nim Ignea i uśmiechnęła się w miarę przyjaźnie chyba pierwszy raz, odkąd ją zobaczył. Wcześniej już rzucała mu uśmiechy, ale złośliwe i jadowite. - Ale Mirianie już tak, a od nich są te historie. Nie radziłabym ci z nimi zadzierać. Są okropni.
- Gorsi od ciebie? - rzucił Vol, zanim zdążył ugryźć się w język. Spodziewał się zobaczyć złość, więc bardzo zdziwił się, kiedy ona tylko uśmiechnęła się szerzej.
- Nigdy żadnego nie spotkałam, ale pewnie tak - odpowiedziała, jakby nie wyczuła, że Vol właśnie próbował ją obrazić. A raczej jakby to wiedziała, ale nie bardzo obchodził ją ten fakt. - Nie zamierzam jednak tego sprawdzać. To dziki lud. Coś jak watahy dzikich wilków wałęsających się po najmroczniejszych zakamarkach planety. Okropność. Poszedł w tę stronę - zmieniła nagle temat, opierając się o jedno z drzew i wskazując kierunek dłonią. - Powinniśmy pójść za nim, był tu całkiem niedawno. Może go jeszcze dogonimy.
- A skąd możesz wiedzieć, że był tylko jeden? - zapytał niepewnie Vol, cofając się o krok. Nie miał ochoty stawać znów twarzą w twarz z wałęsającymi się w Złotej Puszczy ludźmi króla. - Poza tym, to niezbyt rozsądne, by zdradzać im, że ktoś wie o ich obecności. Jeśli...
- Nie zamierzam mu się pchać na oczy - prychnęła Ignea - Poza tym te maszyny pracują tak głośno, że pewnie nawet zagłuszą ciebie... w każdym razie ludzkie uszy cię nie dosłyszą, nawet jak będziesz tak hałasował jak dotąd.
- Już się tak nie musisz wywyższać, że niby masz lepszy słuch - mruknął Vol, kopiąc jakiś kamyk, który napatoczył mu się pod nogi. Ignea syknęła ze złością, ale zignorował ją. - Albo węch, albo jesteś zwinniejsza, albo jesteś jakimś super potężnym magiem, który może zniszczyć cały świat. Załapałem to, ok? Poza tym...
- Nie jestem magiem! - zjeżyła się Ignea, a Vol szybko uświadomił sobie, że dobrnął za daleko, tylko że już było za późno na odwrót. - Powtórz to jeszcze raz, wypowiedz się choć raz o magii w mojej obecności i z takim lekceważeniem, to nie będziesz sobie szukał prawnika, tylko grabarza! Idziemy.
- Słuchaj, ja nie chciałem...
- Powiedziałam: idziemy! - odwróciła się do niego plecami i ruszyła w stronę, którą wcześniej wskazała.
Kilkanaście zwierząt nagle wyskoczyło zza drzew i zaczęło przyglądać się Volowi z uwagą. Chłopak jęknął i bojąc się, że któreś z nich może go zaatakować, pobiegł za Igneą, która szła tak szybko, że ciężko ją było dogonić, nawet biegnąc. Zatrzymał się gwałtownie, gdy uświadomił sobie, że dziewczyna nagle zniknęła całkowicie z jego pola widzenia. Rozejrzał się, zdezorientowany. Przysiągłby, że jeszcze chwilę temu była w pobliżu.
- Hej! Nie chciałem cię obrazić! - zawołał, mając nadzieję, że może to usłyszy, w końcu fiorzy mieli doskonały słuch. - Naprawdę! Słyszysz mnie?! Halo...?!
Wtedy jakiś dziwny dźwięk zwrócił jego uwagę, więc chłopak umilkł gwałtownie. Stukanie i klikanie dobiegało gdzieś zza jego pleców, a on bał się odwrócić i zobaczyć, co takie znajduje się za nim. Domyślał się tego, właściwie to nawet już wiedział co tam było, ale nie chciał się przekonywać czy ma rację.
- No proszę, proszę - krzyknął ktoś niemal wprost do jego ucha, a Vol podskoczył i odwrócił się, żeby stanąć twarzą w twarz z rozwścieczonym Deylym. Doznał szoku. A ten skąd się tutaj wziął?!
Zamrugał, upewniając się, że to nie zwidy, których doznał pod wpływem tych wszystkich dziwacznych wydarzeń. Ale nie, wszystko wskazywało na to, że stojący przed nim jego były szef jest jak najbardziej prawdziwy. Vol odzyskał władzę w ciele i zrobił krok do tyłu, ale tylko na tyle starczyło mu siły. Serce waliło mu tak mocno, jakby zaraz miało mu wyskoczyć z piersi. Nie było dobrze.
- Kogo my tu mamy? - ciągnął Deyly, wpatrując się w Vola, jakby zobaczył ducha i nie był z tego powodu zadowolony. - Byłem pewien, że nie żyjesz... właściwie to miałem nadzieję, że nie żyjesz. Ale chyba i tak nie jest z tobą dobrze, skoro gadasz z lasem - rzekł drwiąco i uśmiechnął się ironicznie, ale na jego twarzy nadal malowała się złość. - I po co ci było mnie szpiegować i kraść wszystkie ważne papiery? Czujesz się szczęśliwy? Mamy intruza!
Vol nawet nie drgnął, kiedy podeszło do niego dwóch osiłków, niewątpliwie robiących za ochroniarzy. Był zbyt poruszony, by jakkolwiek zareagować, wpatrywał się tylko z niedowierzaniem w dawnego szefa. Wiedział, że Deyly nie jest dobrym czy miłym człowiekiem, ale nigdy nie popierał pomysłów obecnych królów, nawet nimi otwarcie gardził, co było srodze zakazane!
Wiedział, że dokumenty które ukradł z biura, zawierały jakieś ważne ustalenia na temat wyprawy do Złotej Puszczy i prawdopodobnie zaatakowania narodu fiorów, tak by pozbyć się ich raz na zawsze i pokazać swoją siłę. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby było to przedstawione tam właśnie tymi słowami. Ale Vol dotąd podejrzewał, że to któryś z jego współpracowników tak knuje.
Te wszystkie myśli i jeszcze więcej, przebiegały mu przez głowę, gdy jeden z mężczyzn wykręcił mu ręce i brutalnie zmusił do klęknięcia, omal nie łamiąc mu przy tym kości, co wybudziło Vola z szoku, w jaki wpadł. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że powinien był uciec, kiedy miał okazję a nie stać i gapić się, jak ostatni dureń. Tylko że na takie przemyślenia było już zbyt późno.
Dobrze chociaż, że nie nosił już ze sobą tych wszystkich ważnych papierów. Leżały ukryte pod podłogą jego nowego domu, którym stała się podniszczona szopa. Na tą myśl uśmiechnął się lekko, ale uśmiech zbladł, gdy dostrzegł, że Deyly przygląda mu się uważnie.
- Kiedy nasi zwiadowcy i badacze donieśli, że ktoś im przeszkadza w działaniach, nie chciałem im uwierzyć - powiedział zamyślonym tonem, podnosząc wzrok i kierując go w górę, gdzie korony drzew przysłaniały niebo. - Nie na początku. A potem się okazało, że to tylko jakiś irytujący dzieciak ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie. Wiesz co, dla ciebie chyba lepiej by było, gdybyś umarł w tym lesie. Zabierzcie mi go z oczu, nie chcę widzieć tego zdrajcy.
Osiłki nie wyraziły ani jednego słowa sprzeciwu. Dźwignęli Vola na nogi, a choć próbował się wyrywać i zaczął ich wyzywać wszystkimi przekleństwami jakie znał - a znał ich akurat mało, więc zaczął się powtarzać - na nic się zdały jego wysiłki.
Wtem przez całe jego ciało przebiegł prąd, a on sam zdrętwiał, czując ból w każdej kończynie. Nienawidził paralizatorów. Jednak ze zdziwieniem stwierdził, że o ile kiedyś porażenie prądem kończyło się dla niego utratą przytomności, tak teraz tylko poczuł odrętwienie, które dość szybko minęło. Może tutaj używali słabszych urządzeń, niż te które mieli policjanci w jego mieście.
Jeden ze strażników mruknął coś do drugiego, ale jak mocno wytężałby słuch Vol i tak ich nie dosłyszał. Miał niemiłe przeczucie, że ich cicha rozmowa, którą zaczęli prowadzić, dotyczy jego.
Któryś uderzył go w tył głowy, przed oczami mu pociemniało. Stracił władzę w ciele, a strażnicy go puścili, w efekcie czego upadł twarzą na ziemię i to boleśnie. Nic nie widział, nie mógł się ruszyć, ale mimo to wciąż był świadomy i doskonale czuł ból. Słyszał też. Ponad wszystko wznosiły się drwiące śmiechy strażników.
Które nagle raptownie umilkły, poprzedzone tylko jednym zaskoczonym okrzykiem, pospiesznie zduszonym. Coś tam się stało. Coś się musiało stać. Ale co? Do jego uszu dobiegły wydawane z daleka rozkazy, chyba Deyly'ego, ale nie mógł być pewny.
Poczuł rękę na ramieniu, a potem ktoś go złapał i spróbował podnieść. Nie szło mu to najlepiej.
- Bogowie, nie mogłeś być bardziej spasiony? - usłyszał znajomy zirytowany głos tuż przy uchu. Podziękował bogom, w których nadal nie wierzył, za to, że to właśnie ten głos chce go teraz obudzić. - Podnieś się łajzo, za ciężki jesteś, żebym miała cię dźwigać! A zaraz się tu zbiegną te wszystkie ludzie...
- Wszystkie ludzie - powtórzył za nią jak echo Vol, zaczynając chichotać. Powoli otworzył oczy, z początku je mrużąc i spojrzał na Igneę. - Wszystkie... masz dwie pary uszu?
Dziewczyna skrzywiła się i chwilę na niego gapiła, po czym spoliczkowała go. Uśmiechnął się do niej głupkowato, więc zrobiła to jeszcze raz. I jeszcze. Tym razem już poczuł. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Ignea kolejny raz go uderzyła, mocniej niż wcześniej.
- Ej, już żyję! Przestań! To boli! - zaprotestował, wyrywając się z jej objęć i stając całkowicie o własnych siłach. Zachwiał się, ale zdołał utrzymać równowagę.
- No bo ma boleć - odpowiedziała mu Ignea ze złością - A jeśli już nasza śpiąca królewna się obudziła, to zdradzę ci, że musimy uciekać, albo te świry drugi raz cię złapią, a mnie się nie chce znowu tobie pomagać. Więc rusz się!
Nie zamierzał popełnić dwa razy tego samego błędu, więc tym razem rzucił się do ucieczki. Ignea za nim krzyknęła i dała mu znać, że biegnie nie w tą stronę, więc szybko zmienił kierunek i pognał za nią. Po drodze jeszcze przelotnie spojrzał na dwóch strażników, teraz leżących na ziemi. Wyglądało na to, że oboje oberwali poważnie kamieniami po głowach. Vol ani trochę im nie współczuł. Nie tracił jednak czasu na rozważanie swoich uczuć względem obecnych w pobliżu osób. Po prostu zwiał.

~*~


Ethereal obudził się z potwornym bólem głowy, nie pamiętając, co się właściwie stało. Uniósł się na łokciach i rozejrzał. Leżał na podniszczonej kanapie, przykryty jakimś starym kocem, w którym czas albo mole wygryzły już dziury. Nie rozpoznawał otoczenia, tych kamiennych ścian, zakurzonych dywanów, obrazów...
Powoli wstał, z poczuciem że ma wyjątkowo ciężką głowę i podszedł, by przyjrzeć się obrazom wiszącym na ścianach. W ciemnościach, które panowały dookoła nie bardzo widział szczegóły. Dziury, wymiary, ramy - to widział dobrze, widział kształty, ale z kolorami już nie bardzo.
Jakby w odpowiedzi na jego myśl, za jego plecami nagle rozbłysło światło, zalewając jasnością cały pokój. Odwrócił się i zmrużył oczy, oślepiony nagłym blaskiem. Zamrugał kilkakrotnie i zobaczył, że w drzwiach stoi Ekari, w ręku trzymając staromodną lampę oliwną. W mieście były one zakazane, bo mogły spalić wszystkie budynki, ale jeśli ktoś miał dom z kamienia raczej nie mógł się tego obawiać.
- Ocknąłeś się wreszcie - stwierdził oczywisty fakt, stawiając lampę na niewielkim stoliku stojącym za kanapą, którego Ethereal wcześniej nie zobaczył. Mag usiadł i popatrzył na chłopaka, który nadal stał przed jednym z obrazów.
- Co... co ja tutaj robię? - zapytał Ethereal, rozglądając się dookoła i próbując sobie przypomnieć, jakim cudem znalazł się w Pogodnej Wieży, bo nie ulegało wątpliwości, że właśnie tam przebywał, ale w jego pamięci ziała czarna dziura. - Ja nie... nic nie pamiętam. Co się stało?
- Pomijając fakt, że wyważyłeś mi drzwi wejściowe i prawie rozwaliłeś gabinet, to właściwie nic - odpowiedział spokojnie Ekari, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. - W każdym razie tak myślę. Nie mam pojęcia co robiłeś, zanim do mnie wpadłeś. Ale to w sumie nawet logiczne, że nie pamiętasz. Całkiem poważnie uderzyłem cię w głowę.
- Słucham?!
- Kiedy jedynym ratunkiem przed uduszeniem, jest uderzenie kogoś w głowę, to zwykle wolę wybrać ten drugi sposób - mruknął Ekari, odruchowo sięgając kołnierza swojej szaty maga i podciągając go wyżej, żeby zakryć szyję.
Ethereal natychmiast zrozumiał ów gest i poczuł się głupio. Czyżby naprawdę chciał udusić Władcę Pogody? Co prawda wiele razy mu się wygrażał, ale uduszenie... Poza tym pamiętał, że chciał się z nim widzieć i o coś poprosić, a prośby raczej nie idą w parze z przemocą. Zmrużył oczy, próbując sobie cokolwiek przypomnieć.
Wtedy wspomnienia spadły na niego, przytłaczając swoim ogromem. No tak, był z Vailą na mieście i pokłócił się z nią... a raczej na nią nawrzeszczał, zbyt przejęty swoim przerażeniem i nienawiścią w stosunku do magii, żeby wtedy liczyć się z jej uczuciami. A przecież chciała tylko mu pomóc. Pacnął się dłonią w czoło. Kretyn!
Potem pobiegł do Pogodnej Wieży, chyba licząc na to, że znajdzie tam jakąkolwiek pomoc, zanim się przemieni w jakiegoś gada, albo coś jeszcze gorszego. Tylko że kiedy zobaczył Ekariego, wróciły złe wspomnienia, a złość przeważyła nad myśleniem i rozsądkiem. Wtedy wpadł w furię i zaczął rozwalać wszystko, co stanęło mu na drodze.
Jak mógł się tak bardzo zapomnieć? Stracił kontrolę. Poczerwieniał na twarzy i spuścił wzrok, zawstydzony swoim wybuchem.
- Przepraszam - wymamrotał pod nosem.
- Jak już mówiłem, nic wielkiego właściwie się nie stało. Chociaż rzeczywiście mogło. Ale się nie stało i to jest ważne!
- Nie chciałem tego, ale muszę się zgodzić, prawda? - zapytał zrezygnowany Ethereal, podnosząc wzrok na Ekariego. Mag nie odpowiedział, ale wyglądał na nieco zasmuconego. Chłopak westchnął ciężko. - Dobrze, zgadzam się, zostanę tym twoim uczniem, ale nie zamierzam udawać, że mi się to podoba.
- Bo nie powinno ci się podobać. Ale nie ty jeden na świecie musisz zmierzyć się z rzeczami, które cię przerastają.



Ugh, dlatego, że nikt nie skomentował, ja zapomniałam powrzucać rozdziały, a one są tak długie, że nie zmieściłyby się do posta, daję do nich linki.

Rozdział VII - Uczniowie magii
Rozdział VIII - Zasadzka!
Rozdział IX - Czary, przysięgi, klątwy




Ponieważ nie ma komentarzy, to nie mam się o czym rozpisywać. Proszę, oto rozdział:

Rozdział X - Ktokolwiek widział, za dużo wie




Jakieś moje rzeczy: SorceressIgnis(dA), MrsTanato(dA), Moja strona

Odwiedź galerię "zgadzania się"

Przychodzę tu głównie na dramy

Edytowane przez Ignis dnia 11-11-2016 17:42
52984863 Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~Lau
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 18-12-2016 11:06
No czeeeeść Ignis,
tak tu pusto, to wpadłam po komentować, chociaż z góry uprzedzam, że tego nie potrafię robić.
Wiesz już, że czytuję regularnie Twoje opowiadanie. Mówiąc szczerze, trochę się przeraziłam, gdy zobaczyłam na wtt, że "została godzina", by przeczytać X rozdział. No ale cóż, zapasy jedzonka i w drogę!
Podoba mi się sposób pisania powieści; jest taki lekki, zgrabny, a sam zamysł fabuły wydaje się być od początku do końca przemyślany. A zdaje mi się, że piszesz je "na spontanie". Wracając jednak do rozdziału/rozdziałów, to nie znalazłam jakichś potwornych, przerażających błędów.
Porównując do pierwszych epizodów TC, to bardzo, ale to bardzo się rozwinęłaś.
Nie mam więcej co pisać, żeby nie zdradzać fabuły.
Życzę tylko weny możliwości ubrania pomysłów w słowa i liczę na kolejny rozdział!


Opowiadania: Kryształ Soldenu
dA|Wtt
nie? http://phoenixflamefairy.deviantart.com/ Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~Ignis
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 23-01-2018 20:31
Lau doliczyła do kolejnego rozdziału! Brawa dla Lau! No i dzięki za komentarz, bo rzeczywiście tutaj pusto strasznie. No i właściwie tak poza tym podziękowaniem to nie wiem co napisać... cóż, macie kolejny rozdział, ktokolwiek jeszcze tutaj zagląda!

Rozdział XI - Koniec jest blisko

Rozdział XII - Świat Lustro

Rozdział XIII - Otwarcie bram

Rozdział XIV - Cienie ich wszystkich

Rozdział XV - Demon chmur

Rozdział XVI - Zerwanie Przymierza

Rozdział XVII - Świątynia nie do końca Umarłych

Rozdział XVIII - Demony Wewnątrz

Rozdział XIX - Demony na Zewnątrz

Rozdział XX - Upadek

Rozdział XXI - Przymierze Obrońców Światła

Rozdział XXII - Burze mórz wiecznych




Jakieś moje rzeczy: SorceressIgnis(dA), MrsTanato(dA), Moja strona

Odwiedź galerię "zgadzania się"

Przychodzę tu głównie na dramy

Edytowane przez Ignis dnia 23-01-2018 20:32
52984863 Wyślij Prywatną Wiadomość
AutorRE: Obrońcy Światła
~Lau
Użytkownik

avatar
Dodane dnia 21-03-2018 22:38
Zgodnie z prośbą przenoszę do niedokończonych/zawieszonych opowiadań


Opowiadania: Kryształ Soldenu
dA|Wtt
nie? http://phoenixflamefairy.deviantart.com/ Wyślij Prywatną Wiadomość
Skocz do Forum:
Logowanie
Zapamiętaj mnie



Rejestracja
Zapomniane hasło?

Witajcie na nowej wersji ShoutBox. Wszelkie problemy prosimy zgłaszać do administracji lub bezpośrednio do twórcy - Anagana.

Tylko zalogowani użytkownicy mogą pisać wiadomości.

^PVTeam1230
19:03:29 25.04.2024
Szkoda że do Wawy smutny((
~February0
15:10:03 25.04.2024
Ktoś jest chętny na spontaniczne spotkanie w Warszawie w ten weekend? (dajcie znać jeśli takie rzeczy nie na shout box uśmiech)
~February0
15:08:33 25.04.2024
Rzucam mega randomowe hasło które właśnie wpadło mi do głowy w trakcie pracy xd
^Flamli0
21:14:14 24.04.2024
ukazały się pierwsze strony komiksu fate, data wydania została przesunięta na 31 lipca
~Radi0
13:49:16 24.04.2024
Jak w winxie. Kreska tak zrobiona, że boje się że udziecinnili ten serial
~clax70
10:37:27 24.04.2024
Nowy sezon Odlotowych Agentek już 12 maja KLIK
~EmilyWinxClub0
16:53:23 22.04.2024
Tak czy siak, czasy kreski ręcznej z 1 sezonu minęły bezpowrotnie, teraz Bloom wygląda jak popular girl from high school, która dorabia w międzyczasie jako modelka, a nie zwyczajna dziewczyna
~EmilyWinxClub0
16:46:27 22.04.2024
Przyczepię się jeszcze do twarzy w animacji, bo po 3D jakie zaserwował nam Rainbow mam stres pourazowy do tych ich za wielkich oczu i pstrokatych nosów w połączeniu z komediową, zbyt żywą mimiką twarzy
~EmilyWinxClub0
16:42:22 22.04.2024
5-6* mam nadzieję, że to tylko testy bo jeśli użyją takiej animacji do gotowego produktu, to reboot padnie szybciej niż powstawał
~EmilyWinxClub0
16:40:20 22.04.2024
Widać, że animacja to jest dalej ta sama plastelina z sezonów 4-5 tylko podrasowana, ale niestety dalej źle to wygląda, zwłaszcza włosy i płynność
~EmilyWinxClub0
16:39:02 22.04.2024
Flora wygląda jakby była żywcem wycięta z Mia i Ja. Nie jestem całkowicie przekonana do tej transformacji jeszcze
~clax70
15:19:57 22.04.2024
Znalazłem taki concept art z reboota
~clax70
15:13:07 22.04.2024
*transformacja
~clax70
15:12:51 22.04.2024
Ta transformacją wygląda bardzo fajnie, ale w tych filmikach coś mi nie pasuje z twarzą Bloom
^Flamli0
8:53:50 22.04.2024
^Flamli0
8:51:20 22.04.2024
^Flamli0
8:50:43 22.04.2024
^Flamli0
8:50:35 22.04.2024
uwaga uwaga, mamy transformację z reboota i pierwszy fragment!
^Flamli0
18:57:56 18.04.2024
zapraszam na kolejny komiks ze starą kreską :> KLIK
~EmilyWinxClub0
14:21:20 18.04.2024
Z tym Netlfixem to raczej o nową kreskówkę Rainbow chodziło, nie o reboot
~Vixen0
21:57:52 16.04.2024
20 lat temu to miałam 7 lat XD
~Vixen0
21:56:04 16.04.2024
W sumie 8 sezon podobał mi się za fabułę, i piosenki, 5/10 :>
~Vixen0
21:55:15 16.04.2024
Bo stara kreska, jak i fabuła pierwszego sezonu to święta jest
~Vixen0
21:54:30 16.04.2024
Mam nadzieję że to nie będzie jakaś marna kopia sezonu pierwszego XD
~Vixen0
21:53:04 16.04.2024
Winxa
Regulamin
Archiwum
lekkieb. lekkie
wersja: 3.0.4
Ankieta
Chcecie, jak co roku, wziąc udział w wigilijnych podarunkac?

Tak
Tak
69% [9 Głosów]

Nie
Nie
8% [1 Głosuj]

Nie wiem
Nie wiem
23% [3 Głosów]

Głosów: 13
Rozpoczęta: 20/11/2023 08:49
Zakończona: 26/11/2023 18:48

Archiwum Ankiet

.